piątek, 29 grudnia 2017
Od Collin'a CD Cynthii
Posłałem ciemnowłosej promienny uśmiech, opierając łokcie na stole. Sięgnąłem po resztkę kawy z niewielkiej filiżanki i jednym łykiem opróżniłem zawartość naczynia. Skrzywiłem się nieznacznie, gdy zdałem sobie sprawę, że owy boski napój już się skończył, jednak po krótkim namyśle zrezygnowałem z kolejnej porcji. Warto wspomnieć, że przedtem, oprócz podwójnego americano, wypiłem dwa kubeczki espresso i pochłonąłem kawałek sernika.
- Nie ma sprawy - odparłem wreszcie, zerkając na niebieskooką dziewczynę.
Nagle moją uwagę przykuła jasnowłosa kelnerka, która z uśmiechem przystanęła przy naszym stoliku. Ciekawe, że w takiej niewielkiej, przytulnej kawiarni mają kelnerkę... Choć w żadnym wypadku mi to nie przeszkadza.
- Podać dwa osobne rachunki czy jeden wspólny? - zagaiła dziewczyna, kołysząc się lekko na piętach.
- Jeden prosimy - odparłem szybko, uprzedzając wypowiedź Cynthi, która najpewniej chciałaby zapłacić sama za siebie.
Jasnowłosa skinęła delikatnie głową, po czym zniknęła na chwilę za ladą. Wkrótce wyłoniła się z niewielką karteczką, zaś ja wyjąłem z portfela określoną sumę pieniędzy, pamiętając przy tym o dość pokaźnym napiwku dla młodej kelnerki.
- Collin, przecież ja zapłacę za siebie - mruknęła Cyn, zniżając nieznacznie głos.
- Ja zaprosiłem, ja stawiam - wyszczerzyłem się, ukazując przy tym rządek białych kiełków.
Wtem z malutkiego telewizorka, umieszczonego na ścianie lokalu, popłynął przejęty głos reportera.
- Pilny komunikat! Śnieżyca opanowała całe miasto! Według meteorologów to największa tak gwałtowna zamieć od ostatnich kilku lat! Burza śnieżna rozpętała się w zaledwie kilkadziesiąt minut. Wszystko za sprawą niezwykle silnych prądów atmosferycznych, napływających do nas z dalekiej północy. Specjaliści apelują - dla własnego bezpieczeństwa, zostańcie dzisiaj w domach!
Dopiero teraz skusiłem się, aby wyjrzeć przez okno. Cóż... Chyba zanadto przejąłem się kawą i swoją współtowarzyszką, żeby zwrócić uwagę na wszechobecny chaos panujący na zewnątrz. Śnieg sypał tak gęsto, że widoczność spadła prawie do zera. Porywisty wiatr zrywał z drzew suche gałęzie, zaś pokrywa z białego puchu sięgała już zapewne do połowy łydek.
- Szlag by to... No nic, trzeba coś wykombinować, ale... - zmierzyłem dziewczynę badawczym spojrzeniem. - Nie puszczę cię samej.
Ciemnowłosa, która do tej pory gapiła się w widok za oknem w niemym osłupieniu, przeniosła zaskoczony wzrok na mnie. Taka drobna istotka zginęłaby w tej zamieci...
- Chodź, pójdziemy do mnie. I tak musisz wrócić do domu, a ja mieszkam niedaleko. Będziesz mogła tam przeczekać burzę śnieżną - wyjaśniłem, podnosząc się z miejsca.
Cynthia obrzuciła mnie podejrzliwym spojrzeniem. Wyraz jej twarzy mówił wszystko. Westchnąłem głęboko, jednak nie zamierzałem odpuścić. Podjąłem kolejną próbę, wytaczając tym samym na pole bitwy naprawdę groźną broń.
- Mam ciasteczka miętoweee - szepnąłem 'uwodzicielskim' tonem, wykrzywiając usta w zachęcającym uśmiechu.
Udało mi się wyłapać chwilę wahania, jakby dziewczyna walczyła z samą sobą, lecz ostatecznie pozostała twarda.
- Skąd wiesz, że to moje ulubione? - spytała niepewnym tonem, który momentalnie nadrobiła stanowczym skrzyżowaniem rąk na piersiach.
- Cynka, zamówiłaś pięć ciast, z czego trzy były miętowe, a pozostałe dwa miały listki mięty jako ozdobę - wyliczyłem, unosząc znacząco brwi.
Ciemnowłosa prychnęła cicho, zaś ja z pełną godnością uznałem swoją wygraną. O dziwo, nie obraziła się nawet za nazwanie ją "Cynką"... Przynajmniej na razie. Wreszcie razem opuściliśmy przytulną, ciepłą kawiarnię, by zmierzyć się z morderczym żywiołem. Muszę przyznać, nawet ja się tego nie spodziewałem. Sam miałem poważne trudności z poruszaniem się. Powoli przedzieraliśmy się przez zawieję, ledwo rozpoznając poszczególne ulice. Ogromne płatki śniegu niczym miniaturowe pociski powadziły nieprzerwany ostrzał, a mroźny wiatr targał nami na wszystkie strony. Chłód przenikał moje ciało aż do szpiku kości. Nie czułem stóp. I jeszcze paru innych części ciała. W pewnym momencie usłyszałem krótki krzyk, który z trudem przedarł się przez szalejącą śnieżycę. Odwróciłem głowę, mrużąc lekko oczy. Cynthia stała oparta o przypadkowe drzewo, kurczowo trzymając się pnia, aby osłonić twarz przed kolejnymi 'atakami' żywiołu. Idąc pod wiatr, podpełzłem do dziewczyny i delikatnie chwyciłem ją za nadgarstek, by nieco ułatwić jej dalszą drogę. Nie protestowała. Wydaje się, że po prostu nie miała na to siły. W końcu stanęliśmy przed drzwiami mojego domu. Wygrzebałem z kieszeni klucze i, trzęsącymi się z zimna dłońmi, otworzyłem zamek. Wparowaliśmy do środka, a błogie ciepło momentalnie otuliło nasze ciała. Tak... To chyba najcudowniejsze uczucie, jakiego dane mi było doświadczyć tej zimy.
[ Cynthia? ]
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz