piątek, 29 grudnia 2017

Od Michaela CD Sun

Westchnąłem ciężko, patrząc na wyszczerzonego Cześka.
- Powtarzam ci po raz setny - wycedziłem powoli, dobitnie podkreślając każde słowo. - Immi. Nigdzie. Nie. Wyjdzie.
- Czemu nie? - zajęczał, bujając się na krześle.
- Ile razy mam ci to tłumaczyć? - jęknąłem, po czym pokazałem mu szeroko otwartą dłoń, zaginając palce z każdym kolejnym argumentem. - Po pierwsze, jest za zimno. Po drugie, Immi nie lubi spacerów. Po trzecie, jest ślisko i może jej się coś stać. Po czwarte, mam robotę i dla twojego spokoju nie zamierzam celowo wychodzić w ten ziąb. Po piąte... to Immi!
- Chcę się wyspać! Odpocząć! A z tym przeklętym kotem to niemożliwe! - załamał ręce, chowając twarz w dłoniach. - Włazi mi na łóżko, na twarz, macha tym ogonem przed nosem...
- Miłość unosi się w powietrzu, kochany braciszku - stwierdziłem sucho.
- Niech ta miłość wyjdzie na dwór! - pełnym dramatyzmu gestem wskazał na Immi, a potem na okno. - Bo sam ją wywalę!
- No już, już, sznyclu, spokojnie - poczochrałem go po rozwichrzonych kudłach - może i przyda jej się trochę ruchu. Ale obiecujesz, że będziesz spał? Żadnego siedzenia na telefonie albo rozwalania ścian?
- Żadnego - obiecał, zapalczywie kiwając łepetyną.
- I stawiasz mi następnym razem kebaba.
- Największego z możliwych - potaknął. - W życiu ci tego przez tydzień nie zapomnę.
- Och, żeby to chociaż tydzień był - westchnąłem tęsknie. - Już widzę cię jutro: "Jaki kebab, bro?".
- Zabierz stąd tego kota chociaż na godzinę - mruknął. - Tylko o to proszę.
- Tak, tak - podniosłem się i ruszyłem do szafy, szukając w pudłach obróżki i smyczy dla Immi. - I zmieniasz jej kuwetę przez następny miesiąc.
- NIE MA MOWY - zaperzył się.
- Cóż, warto było próbować - wzruszyłem ramionami, po czym odwróciłem się, trzymając w dłoni szukane przedmioty. - Księżniczko, szykuj się, czas odwiedzić twe królestwo.
- Idziecie do kuwety? - zapytał niewinnie Ches.
- Możesz powtórzyć, przyjacielu? - spiorunowałem go wzrokiem. - Chyba nie dosłyszałem.
- Och, miłego spaceru!
- Dziękuję - ukucnąłem, zapinając na wdzięcznej szyi kotki czerwoną, błyszczącą obróżkę, plecionkę wykonaną przez Mariś. - Będziemy za jakąś godzinę, może dwie.
- Papa, nie musicie się śpieszyć?
- Też tęsknię - przewróciłem oczami, zamykając za sobą drzwi.

***

Siedząc w parku, dmuchałem co chwilę na dłonie, obserwując spadające z nieba płatki śniegu. Immi, skrępowana smyczą, kręciła się niespokojnie dookoła, podczas gdy ja szkicowałem na spokojnie rozłożysty dąb.
- Puścić cię na chwilę? - kotka zamiauczała potakująco. Chwilę biłem się z myślami, uznałem jednak, że kot domowy raczej nie oddali się zbyt daleko. - Tylko bądź tu w pobliżu.
Immi, zgodnie z oczekiwaniami, dreptała w odległości maksymalnie dziesięciu metrów ode mnie, obserwując łakomie ptaki siedzące na gałęziach drzew. Dałbym słowo, że miała na nie dużo większą chrapkę, niż na suchą, kocią karmę.
W pewnym momencie, usłyszałem głośne ujadanie. Zaalarmowany nagłym hałasem, uniosłem głowę znad szkicownika, a moja dłoń wypuściła ołówek z ręki ,gdy zobaczyłem trzy pokaźne psiska, biegnące prosto na moją Immi. Kotka, gdy sama przekonała się o niebezpieczeństwie, zamiauczała głośno i zaczęła gnać przed siebie.
Zerwałem się na równe nogi i sam zacząłem biec, usiłując utrzymać możliwie niedaleką odległość, nie miałem jednak szans dotrzymać im tempa. Księżna biegła jak szalona, lawirując między ławkami i koszami na śmieci, w końcu wskoczyła na czyjś parapet i przebiegła tam kilka metrów, skacząc prosto w moje ramiona. Psy wyhamowały gwałtownie, skupiając całą swoją uwagę na mnie.
- Scheisse... - wymamrotałem, blednąc. Gdy zacząłem już obmyślać plan odwrotu, poczułem, jak niewidzialna siła od tyłu popycha mnie prosto w zaspę śniegu.
Wstałem, prychając śniegiem na wszystkie strony. Cholera, czwarty pies?!
- Przepraszam - usłyszałem. Odwróciłem się, a mój wzrok spoczął na grubo opatulonej, zziajanej dziewczynie.
- Potem pogadamy - chwyciłem ją za ramię, by cofnęła się o krok. - Na razie trzeba jakoś wyminąć te psiska...

<Sun?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Bełt