Kiedy zniknęłam za drzwiami łazienki, z trudem powstrzymałam okrzyk złości. Chciałam rozerwać Czeslava na strzępy; kawałeczek po kawałeczku odrywać skórę od mięsa, mięso od ścięgien i ścięgna od kości...
Wzdychnęłam ciężko i jęcząc pod nosem, odbiłam się od drzwi, lądując od razu przy umywalce. Spojrzałam w swoje odbicie. Blada twarz jak po zobaczeniu ducha mocno kontrastowała z sinymi worami pod oczami. Na głowie jak zawsze sianko „posenne”. Wyglądałabym tak jak zawsze po śnie, gdyby nie rumieńce na polikach, nosie i uszach. Pieprzone cholerstwo… Dobrze, że już szybko znikają, bo za żadne skarby świata i wszelakie szantaże rudowłosego nie wyszłabym na zewnątrz.
Przemyłam twarz lodowatą wodą na rozbudzenie i szybsze pozbycie się wypieków, przebrałam w ciuchy podane przez chłopaka (dobrze, że 90% mojej szafy to czarne ubrania, to nie musiał tworzyć niewiadomo jakiej kreacji) i starałam się ogarnąć ten artystyczny nieład na głowie. Po nałożeniu odżywki i wyczesaniu porządnie, udało mi się poprawić nieco ich stan. Nie przedłużając szykowania się (bo chłopacy to jednak niecierpliwi są), wyszłam z łazienki. Czes na mój widok wstał szybko i wyszczerzył się. Ten to w ogóle... jak u siebie w domu..
*
Im bliżej byliśmy budynku, tym bardziej miałam ochotę zapaść się gdzieś głęboko pod ziemię. Specjalnie całą drogę do hali spowalniałam tempo. Byłam zła za wyciągnięcie mnie w ten mróz z ciepłego, przyjemnego łóżka. Nie dość, że piździło jak na Syberii, to jeszcze któryś z nauczycieli mógł nas zauważyć jak wychodzimy z akademika. W sytuacjach, kiedy siedzę w domu, a powinnam być w szkole, staram się unikać wszelkich wyjść w miejsca publiczne. Ogólnie nie przekraczać progu mojego pokoju. Dlatego też przy „ucieczce” z akademika modliłam się, by nikt nas nie zauważył. Na szczęście o tej godzinie kręciło sie juz kilku uczniów, więc mogliśmy sie niezdarnie - ale zawsze - wtopić w „tłum”.
Nagle poczułam, jak rozweselony Czech chwyta mnie za nadgarstek i ciągnie w stronę sporej hali, nie marnując ani chwili dłużej. Jęknęłam w myślach.
– Słuchaj, wejdę na tafle, jeśli ty wejdziesz ze mną – odezwałam się nagle. Chłopak zatrzymał się gwałtownie i obrócił w moją stronę.
– W życiu! Nie ma mowy, bym wszedł na lód – skrzyżował ramiona na piersi i zmarszczył brwi.
Zmarszczyłam nos.
– Wy mnie wyciągnąłeś z pokoju, więc ja się wciągnę na lód – również skrzyżowałam ramiona.
– Pff… Nie-ma-mo-wy! Ostatnim razem jak byłem na lodowisku, zostałem kopnięty w tyłek i zaliczyłem nieprzyjemną randkę z gruntem, więc NIE.
– W takim razie, wracamy do akademika – wzruszyłam ramionami i obróciłam się w przeciwnym kierunku do lodowiska.
– Oj… Norii – chłopak chwycił mnie z powrotem za nadgarstek i zatrzymał.
Westchnęłam cicho i spojrzałam na niego. Starałam się zrozumieć, dlaczego tak mu zależało na moim (według mnie) marnym i nic niewartym towarzystwie. Było to dla mnie tak samo niepojęte jak to, że zachowywał się tak, jakbyśmy byli przyjaciółmi od kilku dobrych lat, a nie znajomymi dopiero od dwóch tygodni. I choć jego zachowanie cholernie mnie intrygowało, sprawiało, że miałam ochotę molestować go pytaniami tak jak on robił to mnie na samym początku, tak irytowało za razem, doprowadzając do czystej dezorientacji.
Rudzielec westchnął ciężko.
– Okay… – burknął pod nosem. – pojeżdżę… chwilę. Ale tylko chwilę!
Uśmiechnęłam się triumfalnie i poklepałam go po rudej czuprynie, mokrej od płatków śniegu.
Kiedy tylko Czes stanął na tafli, łyżwy zaczęły rozjeżdżać się mimowolnie w każde możliwe strony; nawet nie potrafił stanąć prosto, co szczerze mówiąc rozbawiło mnie w duszy. Nic dziwnego, że od razu chwycił się bandy i stał tam przez chwilę. Zrobiłam szybkie dwa kółka na rozruszanie nóg i podjechałam powoli do rudowłosego szantażysty. Złapałam go od razu za rękę, zmuszając tym samym do puszczenia bandy.
– Sakra! – zaklął w pod nosem, kiedy jedna z łyżew podjechała mu nagle do przodu, o mały włos nie powodując upadku na plecy.
– Wow, spokojnie. To proste, jak jazda na rolkach.
– To mi pocieszenie...
Zaśmiałam się pod nosem po raz kolejny i wykonałam obrót o sto osiemdziesiąt stopni, obracając całe ciało w jego stronę, ciągnąć go za ujęte dłonie. Teraz powinno być mu bardziej stabilniej.
– Nie możesz jeździć tak sztywno, bo szybko stracisz równowagę – wytłumaczyłam. Już miał mi coś odburknąć, kiedy jego łyżwy znowu rozjechały się w dwóch różnych kierunkach, a on odruchowo chwycił mnie za przedramiona, mocno ściskając materiał szarego płaszcza.
<Czesiek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz