Westchnęłam głęboko, patrząc na patelnię, gdzie znajdowało się spalone mięso.
- Super. I co ja teraz zjem? - spojrzałam na Akitę, który tylko położył łapę na pysku.
- Tak, czuj się winny. Przez ciebie będę teraz chodzić głodna - warknęłam, i wręcz uderzając stopami po panelach, ruszyłam w stronę salonu. Nie miałam nawet najmniejszej ochoty wychodzić na dwór, narażać się na zimno, śnieg, ani lód. Nie, nie i jeszcze raz NIE. Nienawidziłam zimy. Trzeba się zawsze ciepło ubrać, trzeba uważać żeby się nie przewrócić, uważać na to, żeby psu nie było zimno (chociaż pieski sobie poradzą, mądre zwierzątka). Usiadłam ciężko na kanapie, a dog niemiecki podniósł głowę. Największy z całej piątki, a największy kanapowiec. Poklepałam nogę, a po chwili Ines położyła swój łeb na niej. Zaczęłam ją powoli głaskać i nucić jedną z wielu piosenek, które uwielbiałam. Przymknęłam oczy, rozkoszując się tą przyjemną chwilą. Aż do momentu, w którym nie usłyszałam warknięcia. Otworzyłam powieki i przewróciłam oczami, widząc jak corgi i maltańczyk ciągną zabawkową linę.
- Która godzina... Ah, szesnasta. Super. Robin, Xiao, Ines, spacer - zawołałam psy, które szybko znalazły się przy drzwiach, czekając na mnie.
- Mądre psiaki - zacmokałam, szybko pojawiając się tam, gdzie one. Założyłam płaszcz, botki i czapkę. Założyłam zwierzakom obroże, przypięłam smycze, aparat do torby, torba na ramię. Wyszłam, zakluczyłam mieszkanie i westchnęłam. Chcąc nie chcąc, i tak musiałam wyjść na długi spacer z tymi większymi psami i kupić im karmę. Tak więc, bez motywacji, powoli ruszyłam chodnika w stronę sklepu zoologicznego. Porozmawiałam ze sprzedawczynią, która skomplementowała moje psiaki i ich zachowanie.
- Widzicie, warto być posłusznymi, dobrymi pieskami - zaśmiałam się. Czułam się dumna jak paw, a humor znacznie mi się poprawił. Kupiłam trochę karmy, pożegnałam się i wyszłam. I wtedy zobaczyłam kota na ulicy.
- No nie - jęknęłam. Jak na zawołanie, Xiao szczeknął i zaczął się wyrywać.
- A mówili, nie chwal dnia przed zachodem słońca - chlipnęłam do siebie. Pies się wyrywał, ledwo go utrzymywałam, a pozostałe dwa zaczęły się kręcić. No i nie wytrzymałam. Musiałam je puścić. Wszystkie, jak na zawołanie, zaczęły biec za biednym kotkiem.
- Przepraszam kocie - szepnęłam, biegnąc za nimi. No, kilka razy się poślizgnęłam, ale udawało mi się utrzymać równowagę. Ale nie na tym felernym zakręcie w parku, gdzie psy się zatrzymały, a ja wpadłam w poślizg. Jak kamień runęłam do przodu, prosto na kogoś, ale na szczęście ta osoba wpadła w zaspę śniegową.
(ktoś? kto został ofiarą?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz