Nie… Nie rozumiałam… Znaczy rozumiałam, ale nie rozumiałam… N.. nie… po prostu nie.
Pamiętacie jak mówiłam niespełna kilkanaście minut temu, że w mojej głowie jest istny burdel? Zapomnijcie o tym. Zróbcie porządny zamach i wyrzućcie to zdanie ze swojej pamięci najdalej jak tylko możecie, albowiem to, co się WTEDY działo, to dopiero był burdel. Armagedon. Apokalipsa! To, co zrobił Czesiek w tamtym momencie… poczułam pierwszy raz w życiu. Autentycznie, każda moja myśl - od tych najmniejszych po największe i najbardziej obciążające głowę - mówiła na raz. Wszystkie przekrzykiwały się wzajemnie, nie potrafiąc ustalić jednej spójnej drogi, którą mogłyby podążać. To sprawiło, że tylko patrzyłam się na Cześka, kompletnie, ale to kom-ple-tnie nie wiedząc co powiedzieć. Na co mam odpowiedzieć? Co rozwinąć? A co puścić w eter?
„Dobra, dziewczyno, stop. Stop, stop stop” – moja podświadomość klasnęła w dłonie. – „Zerujemy się, okay? Na spokojnie, wdech, wydech, przemyśl to na spokojnie…”
Jak na spokojnie?! Co przemyśleć? Nie jestem w stanie przypomnieć sobie jak mam na imię, a co dopiero myśleć nad jakąś odpowiedzią!
„Nora, cholera jasna…”
Nawet Ona nie dała rady. Zaczęłam wewnętrznie panikować i odczuwać nieprzyjemny niepokój. Już myślałam, że wszystko przepadło, że będę tak siedzieć do usranej śmierci, kiedy Czes spytał o impuls. Od razu, jakbym wytrzeźwiała. „...coś jest nie do końca odpowiedzialne, ale i tak jakaś siła pcha cię do tego, aby to zrobić”. Czy znam to uczucie? Oh, jak najbardziej, i to jak! Jak własną kieszeń.
Chwyciłam się na nadgarstek prawej ręki i potarłam lekko skórę przez naciągnięty rękaw bluzy.
Ile razy zdarzało się, że robiłam różne rzeczy, doskonale znając ich konsekwencje. Przykładowo, to głupie okaleczanie się. Ile razy ludzie rozmawiający ze mną na ten temat wmawiali mi, że kompletnie nie zdaję sobie sprawy z konsekwencji, jakie to niesie? Przecież mogę się tym zabić (jakby nie o to poniekąd chodziło) czy zakazić ranę jakimś syfem. A co z opinią innych? Takie malutkie rzeczy źle ukryte paradoksalnie łatwo zauważyć; nie raz otaksowano mnie nieprzyjemnym spojrzeniem, kiedy ubrałam zbyt krótki rękaw, albo tu i ówdzie wystawały bandaże. Ale co z tego? Mogłam zdawać sobię sprawę z konsekwencji lub nie - to było bez najmniejszego znaczenia. Jak to ujął Czes, i tak istnieje ta siła, która do tego zmusi.
– Pada śnieg, wiesz? – odezwał się chłopak po chwili ciszy – Baaaardzo lubię śnieg. Zima to jedyna pora roku, którą lubię, w taki szczególny sposób. Jest zimno, chłodno, i wszędzie jest biało, bo ciągle pada ten wspaniały śnieg... W sumie jedyny minus zimy, to lód, nie można normalnie chodzić. Bez przerwy czujesz się, jakbyś był na jakimś lodowisku. Tak łatwo się zabić…
– Lubię... lodowiska – powiedziałam z kilku sekundową przerwą. Bogowie, tak ciężko było się odciąć z tego stanu „NIE WIEM NIC, NIE ROZUMIEM NIC, ZABIERZCIE MNIE DO DOMU”
– No coś ty – chłopak otworzył szeroko oczy i uchylił lekko usta z przerażenia. Jego reakcja była tak naturalna, jakby ta cała cisza i niezręczność z przed chwili nie miała nawet miejsca. Naprawdę to było coś niezwykłego..? Dlaczego… dlaczego ja cie nie rozumiem?
– Tak.. potrafię jeździć na łyżwach – powiedziałam, dalej zacinając się. – Nawet… nawet dobrze sobie radzę. – uśmiechnęłam się nerwowo. No, zaczęłam mówić coraz płynniej. – Widząc twoją reakcję, ty wręcz przeciwnie.
– A żebyś wiedziała! Lód to zło nad złem jest, na równi z kotami. Powinno się to wyplenić już w zarodku, jednak nikt nie był tak mądry, żeby to zrobić – skrzyżował ręce na piersi. – Ja nogi na lodowisku już nie postawię, ale z chęcią zobaczę, jak ty śmigasz na lodzie – wyszczerzył się.
Otworzyłam szerzej oczy. Czując powoli wkradające się wypieki na policzkach, odwróciłam szybko głowę w stronę okna, od razu zauważając delikatnie pruszący śnieg, o którym mówił rudowłosy. Nie no, litości... Jeszcze tego mi brakowało...
<Bełciszczee?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz