Na sto sznycli, ten kurdupel mnie w końcu zrujnuje...
- Brat, nie żebym ci cokolwiek wypominał - mruknąłem, przełykając kolejną porcję gorącego kurczaka, miękkiej bułki i istnej sterty warzyw - ale moglibyśmy czasem zjeść dla odmiany coś innego, niż kebaba.
Odpowiedział mi odgłos chrupania. No patrzcie, wiewiórka się znalazła...
- W kebabach nie ma miejsca na nudę! - zaoponował w końcu, unosząc swoją rudą łepetynę w górę. - Codziennie co innego! Wołowina, kurczak, sos pomidorowy, czosnkowy, barbecue, od groma surówek, tortilla, bułka, pita, sery, rozmiar XL...
- W twoim przypadku to wyłącznie XXL - wtrąciłem, przewracając oczami.
Wzruszył beztrosko ramionami pomiędzy kolejnymi gryzami. Jeny, gdzie ten rudzielec to wszystko mieści...?
- Muszę się najeść - odparł, zadzierając dumnie łebek.
- Tej próżni chyba i tak nigdy nie napełnisz - stwierdziłem krytycznie.
- Odezwał się!
- A pff - dźgnąłem go palcem w czoło. - Ja jestem większy!
- Ciekawe gdzie - wymamrotał z bezczelnym uśmiechem. Wzniosłem oczy ku niebu.
- Na litość, koniec. Bierzemy drugiego kota!
- Mowy nie ma! - oczy Chesa gwałtownie się rozszerzyły, a sam mało co nie wywalił się o jakiś kamyk na drodze.
- No wiesz co - mruknąłem, prychając cicho pod nosem.
- Wystarczy mi, że muszę żyć z TYM kotem - ostatnie słowo wyraźnie podkreślił, a na moje wargi wpełzł mimowolny uśmiech.
- No tak, o waszej namiętnej miłości krążą legendy - stwierdziłem, kręcąc z rezygnacją głową.
- To ta kocica się do mnie dowala!
- Tak - potaknąłem skwapliwie. - Nieszczęśliwie zakochana Immi, nawet ona nie mogła oprzeć się urokowi słynnego Czeslava Nesladka! Już widzę te poematy, te ballady!
- Przynajmniej wiadomo, czemu tak miauczy całą noc - mruknął.
- Istnieje dużo prostsze wyjaśnienie. Mianowicie, nie może słuchać już chrapania pewnego rudzielca - wytknąłem mu.
- Chyba raczej tego, co tam wyczyniasz, panie WALterze - odparł, szturchając mnie w bok. Spojrzałem na niego z ukosa.
- Twoje podejrzenia są bezpodstawne - uniosłem dumnie głową.
- Pospierałbym się... - odparł z szerokim wyszczerzem.
- Stąpasz po cienkim lodzie, panie Czeslavie - ostrzegłem go, wrzucając folię po kebabie do kosza.
- Tak, tak, tak - pokiwał głową, przeciągając się. Swojego kebaba skończył już dawno, a wziął właściwie większego ode mnie.
Nagle w kieszeni poczułem znajome wibracje. Wyjąłem z kiszeni telefon - wiadomość od rodziny z rysunkiem i zdjęciem Mariś stojącej razem ze swoim obrazkiem i dyplomem. Uśmiechnąłem się szeroko i pokazałem to Cześkowi.
- Zobacz, mała idzie w śladu braciszka - wyszczerzyłem się.
- Oby charakterku nie przejęła - westchnął, kręcąc głową.
- Ale przyznaj, że rysunek śliczny! - rozpłynąłem się i napisałem szybko gratulacje, włączając prośbę o wysłanie mi wywołanego zdjęcia w następnym liście i kopii rysunku. Będę miał, co powiesić na bocznej ścianie szafy... o ile do tego momentu Ches nie spełni swojej groźby i nie zrzuci mi jej którejś bezchmurnej, pięknej nocy na łeb.
- No przecież - pokiwał z uznaniem głową.
- Zawsze wiedziałem, że masz dobry gust - poczochrałem go po głowie.
- Możesz mi za to kupić kebaba!
- A pff, pomarzyć zawsze możesz.
- Niewdzięcznik - skwitował.
- Też cię kocham - przewróciłem oczami. - Dobra, wracajmy lepiej do akademika, bo w końcu coś złapiesz, jak niedawno tak lekko wychodziłeś, co?
< Ches? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz