- Ładuj się szybciej - mruknąłem. Od kilkunastu minut pewna gra wyjątkowo długo mi się ładowała, co strasznie mi się nie podobało.
- Zrobię tylko aktualizację i spadam na dwór, nawet jeśli jest bardzo zimno i pewnie bardzo pada i jest bardzo ślisko - syknąłem, wyglądając zza okna. Miałem w planach dzisiaj na luzie, spokojnie sobie pograć z Lucasem, ale nieee, internet musiał nawalić! Zawsze, kiedy mam ochotę z nim pograć, no po prostu zawsze. Warknąłem i uderzyłem ręką o biurko, po chwili sycząc z bólu, masując ją.
- Ta, jeszcze zrób sobie krzywdę, głupia sieroto - wymamrotałem i wstałem, szurając nogami krzesła o podłoga. Podszedłem do klatki mojego szczurka, Merlina. Kucnąłem i przyglądałem się jemu. On robił to samo. Przyglądał się sobie w lusterku, które miał tuż obok klatki. Merlin był kochanym gryzoniem, który patrzy jak gram lub się uczę. W klatce zawsze wojuje, ale jak się go wyjmie, to jest spokojny i wyluzowany. Lubiłem u niego tą cechę - oj tak. Kiedy tak przyglądałem się szczurowi w bezruchu, nagle usłyszałem powiadomienie z gry. Podskoczyłem w miejscu przestraszony.
- Totalnie zapomniałem - szepnąłem, trochę zawstydzony swoją reakcją. Wstałem, wyłączyłem ową grę i zamknąłem laptopa. Przetarłem ręką twarz i westchnąłem.
- Że ja serio chcę iść na dwór? Na spacer? Chyba żartuję - parsknąłem, ale wbrew swojej woli, założyłem ocieplane trapery i grubą kurtkę, a na twarz białą maskę. Tak grubo ubrany, wyszedłem ze swojego pokoju, zamknąłem go i powoli szedłem po korytarzach i schodach, aż w końcu wyszedłem z akademika.
- Mogłem jeszcze szalik założyć - burknąłem, powoli zmierzając w stronę parku Green Heels. Szedłem bardzo powoli, ostrożnie, uważając na lód, którzy czaił się na każdym kroku. Wrr, nienawidzę zimy. Śnieg, wiatr, zimno, lód, zimno, śnieg. I muszę się bardzo ciepło ubierać. I uważać, żeby nie zachorować jakoś poważnie. I brać cały czas witaminy, czasami leki, bo przeziębienie mnie chyba śledzi. Ugh, nienawidzę tego!
I jak na zawołanie kichnąłem. I to nie byle jak, co to, to nie. Kichnąłem jak jakiś kotek. I w tym samym momencie straciłem równowagę. Niebezpiecznie się zachwiałem robiąc kolejny krok, przez co runąłem do przodu na twarz. Przynajmniej podparłem się dłońmi o ziemię, inaczej mój nos musiałby odwiedzić szpital. Jęknąłem z bólu.
- Żyjesz? - usłyszałem głos i zobaczyłem przed twarzą parę butów.
Eh, mam nadzieję że przynajmniej nie będzie się ze mnie śmiać, lub że to osoba którą pierwszy i ostatni raz zobaczę w swoim życiu...
(ktoś?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz