O cholera, o cholera, o cholera..
Zajojkałam cicho, kiedy chłopak chwycił mnie za nos i szarpnął lekko. I to był jedyny dźwięk, jaki byłam w stanie z siebie wykrztusić. Znowu to samo! Czes, cholera jasna, dlaczego ty mi to robisz?! Myślałam, że w tamtym momencie zejdę na zawał. Spójrzmy tylko na sytuację: leżałam na chłopaku, którego znam kilka tygodni, on trzymał mnie za nos, uśmiechał sie pięknie i mówił, ba, spytał się, czy możemy tak zostać… O. Bogowie. W sekundę zrobiło mi się niesamowicie gorąco, twarz zapewne oblał soczysty rumieniec, jednak przez ów ciepło nawet nie potrafiłam stwierdzić, czy czerwienię się jak idiotka. Ale czego ja oczekiwałam?? Oczywiście że byłam czerwona jak burak! Serce zaczęło walić jak szalone i przez chwilę miałam wrażenie, że chłopak je słyszy, nie zdziwiłbym się nawet, gdyby cały jeżdżący tłum usłyszał jego bicie.
„Umieram” – odpowiedziała mi krótko podświadomość.
„Umieram” – potwierdziłam.
– Przepraszam – usłyszałam nagle głos jakiejś kobiety za Cześkiem. Oderwałam wzrok od jego pomarańczowych oczu i spojrzałam na właścicielkę słów. Podjechała do nas jeszcze z jakimś mężczyzną. – Jesteście cali? – spytała. Odgarnęła gęsty kucyk kasztanowych włosów za plecy, kiedy nachyliła się i wyciągnęła dłoń, by pomóc mi wstać.
Bez zawahania się odpowiedziałam, że wszystko w porządku i skorzystałam z jej pomocy, a stojąc już na równych nogach, zaczęłam strzepywać szron i śnieg z płaszcza i spodni. Zerknęłam ukradkiem na rudowłosego, któremu pomagał się podnieść towarzysz kobiety. Mam tylko nadzieję, że nic mu się poważnego nie stało. Jeśli tak, będzie to moja wina, w końcu to ja go namówiłam (zaszantażowałam, no okay, okay), by wszedł na lód razem ze mną.
– Dziękuję bardzo za pomoc – zwróciłam się do kobiety.
– Nie ma za co – uśmiechnęła się życzliwie, ukazując drobne zmarszczki na twarzy. Odnalazła wzrokiem młodego chłopaka, szarżującego na lodzie jeszcze z innymi. – Zero odpowiedzialności… Na pewno nic wam nie jest? – upewniła się raz jeszcze.
Spojrzałam na Cześka i podjechałam do niego, łapiąc go za ramię. Obejrzałam od stóp do głów nieco niższą postać rudowłosego.
– Taaak.. chyba w porządku. Dziękuję raz jeszcze.
Kobieta tylko skinęła głową i odjechała ze swoim, widocznie, partnerem. Chwycili się za dłonie, splatając ze sobą palce i uśmiechnęli się do siebie. Ja za to uśmiechnęłam się smutno pod nosem.
– Ziemia do Nory! Odbiór, odbiór! – Czes pomachał mi dłonią przed twarzą. Spojrzałam na niego tępo.
– No, jesteś – uśmiechnął się szeroko, choć na jego ustach i w oczach zauważyłam skrawek bólu. Czyli jednak… – Nie wiem jak ty, ale ja mam dosyć… na kolejne kilka lat – zaśmiał się nerwowo. – Sorki, Nori.
– Um.. – mruknęłam cicho, dalej wpatrując się tępo w jego jasne soczewki. – To ja przepraszam… – mrugnęłam szybko, kręcąc energicznie glową – nie powinnam cię nakłaniać do czegoś, czego nie chciałeś.
Czes machnął ręką.
– E tam. To ja cie wyciągnąłem z pokoju… Bogu dzięi, że tobie się nic nie stało – powiedział i chwycił mnie za łapki, nakrywając swoimi. Dodatkowo obdarował mnie tym samym uśmiechem, kiedy leżał.
Serduszko znowu zabiło mi nieco szybciej… No po prostu świetnie… Odkąd pamiętam tworzyłam wokół siebie wyraźny mur, który nikomu nie pozwalał się do mnie zbliżyć, przynajmniej tak blisko jak robił to Czesiek. Każda istota, która miała okazję mnie spotkać była w stanie to uszanować, nawet Isaac, i jakoś nie zauważyłam, by mój dystans do większości komukolwiek przeszkadzał. Powoli więc zaczynało mnie krępować (o dziwo nie irytować), iż rudowłosy ignorował ten starannie wybudowany mur; naruszał moją przestrzeń osobistą jak i intymną za każdym razem, kiedy tylko rozmawiamy. Nawet nie chciałam zagłębiać się w to, dlaczego mi to nie przeszkadzało w ten negatywny sposób…
<Czes, Czes?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz