Zagryzłam policzek i zgodziłam się, bo co innego mogłam zrobić? Wyglądało na to, że nie miałam jak uciekać od człowieka, którego nie jestem w stanie nawet pominąć. Chociaż… nic nie trzymało mnie przed tym, aby w najprostszy sposób spławić chłopaka, powiedzieć kilka nieprzyjemnych słów i pozbyć się go raz na zawsze. Wtedy zniknąłby nie tylko fizycznie, ale wraz ze wspomnieniami, których tak i tak było niewiele; nic straconego. Ale dlaczego tego nie zrobiłam i nigdy nie zrobię? Bo taka nie jestem. Chcąc, nie chcąc nie jestem typem bezuczuciowej szmaty. Nie zmieniam znajomych jak rękawiczki, kiedy coś mi się w nich nie podoba i to wcale nie przez to, że mam tylko jednego. Poprawka, teraz dwóch. Czesiek był... naprawdę przyjemną osobą, w przeciwieństwie do większości ludzi, których już znam, albo zdarzyło mi się poznać. Tak, tak, kilka dni temu miały miejsce nieprzyjemne sytuacje, ale nic nie było celowe… Nie naskoczyłam na niego świadomie, tylko działałam pod wpływem emocji… pieprzonych emocji.
Naprawdę aż tak podświadomie mnie do niej ciągnęło?
„Potrzebujesz go” – wyszeptała podświadomość. – „Żebyś nie była sama.”
„Potrzebuję kogokolwiek” – sprostowałam. – „On był pod ręką, a właściwie to sam się przypałętał. Zupełnie jak bezdomny zwierzak, który prosi o chwilę uwagi i trochę ciepła.”
„Co?”
„Co?” – powtórzyłam. – „Co ja wygaduję..?” – pytałam się w myślach, nie mogąc oderwać wzroku z jego tęczówek. Choć miały wyraźnie ten swój pomarańczowy kolorek, to i tak widziałam oczy bez soczewek. Wysiliłam się na uśmiech. Tak, widoku tak jaśniutkich oczu zdecydowanie nie zapomnę.
– W porządku – skinęłam łebkiem.
Wbiłam dłonie w kieszenie płaszcza i schowałam usta i nos za fałdą szalika. Chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej i ruszył w nieznaną przeze mnie stronę, a ja spokojnym krokiem za nim, przy okazji wpatrując się w jego sterczące, rude włosy. Przełknęłam ślinę na wspomnienie tych miękkich kłaczków. Szybko jednak powróciłam na ziemię. Chłopak nagle zatrzymał się i obrócił, spoglądając na mnie. Gdybym się w porę nie zatrzymała, wpadłabym na niego.
– Ale chodź ty mi tutaj! – chwycił mnie pod rękę i przyciągnął, byśmy szli w jednej lini. – Jeszcze mi gdzieś uciekniesz – powiedział cicho i zaczął się brechtać pod nosem. Ja za to zesztywniałam od razu i mruknęłam coś niezrozumiałego pod nosem.
<meh bleh>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz