Poczułem delikatne szturchnięcie w bok. Ospale uniosłem głowę z ławki, zerkając na swoją towarzyszkę, dzielącą ze mną dwuosobową ławkę.
- Co jest? - mruknąłem z niesmakiem.
- Śpisz przez wszystkie lekcje... Potem nie ogarniesz nawet najprostszego tematu! - szepnęła Gabriela, z nutą przejęcia w głosie.
- Po raz kolejny ci powtarzam, że ilość kofeiny w moim organizmie jest zdecydowanie zbyt mała - burknąłem, ponownie chowając twarz w miękkim rękawie bluzy.
Wreszcie rozbrzmiał ostatni dzwonek, który niósł się echem po szkole, jako radosna nowina, niesiona przez anielskie głosy - koniec szkolnej udręki. Wrzuciłem niedbale graty do torby, po czym podniosłem się z krzesła.
- To jak, teraz na kawę? - zapytałem z wyczekującym uśmiechem.
- Chyba nie mam wyboru... - westchnęła z rezygnacją ciemnowłosa.
- Nie masz - przytaknąłem, po czym tanecznym krokiem ruszyłem do wyjścia.
~~~ Magiczny 'time skip'. Wigilijny wieczór ~~~
Opadłem znudzony na swoją kanapę, wlepiając wzrok w migający ekran od telewizora. Nie ma to jak wigilia spędzona w samotności, co? Podszedłem do kuchennego zlewu, aby nalać wody do czajnika. Odkręciłem kran i... Otworzyłem puszkę pandory, która pociągnęła za sobą ciąg nieszczęśliwych wypadków. Jak można urwać kran, próbując zaparzyć sobie wodę na herbatę? Bardzo prosto. Wystarczy upuścić czajnik, niefortunnie pociągnąć i potop gotowy. Próby zahamowania pryskającej na wszystkie strony cieczy nie przyniosły większych rezultatów. Co gorsza, woda dostała się chyba do wszystkich możliwych urządzeń elektrycznych, dodając do tego również kontakty. Nie minęła chwila, a w całym mieszkaniu zapanowała ciemność. Wywaliło korki. Zajebiście. Wymamrotałem pod nosem piękną wiązankę niecenzuralnych określeń, wyklinających cały świat. Idealna wigilia, czyż nie? Stoję bezradny w zalanym mieszkaniu, bez prądu, ogrzewania, narażony na wszelkiego rodzaju pożary wywołane zwarciem czy też zamarznięcie. Jakkolwiek komicznie i niedorzecznie by to nie brzmiało, tak właśnie wyglądała moja obecna sytuacja. Po fachowca zadzwonię jutro... Nie mam serca ściągać nikogo od rodzinnej kolacji, tylko dlatego, że dzisiejszy dzień przesiąknięty jest pechem. Cóż... Chyba pozostawało mi tylko jedno wyjście. Na szybko wrzuciłem do torby najpotrzebniejsze rzeczy. Włożyłem czarne, zimowe buty, narzuciłem na siebie kurtkę, a następnie wyszedłem z mieszkania. Wkrótce stanąłem przed znajomymi drzwiami i po dłuższej chwili wahania, wcisnąłem dzwonek. Nie musiałem czekać zbyt długo, gdyż zaledwie po paru sekundach w drzwiach ukazała się sylwetka ciemnowłosej dziewczyny.
- Collin? Co ty tu robisz? - zapytała Gabriela, nie kryjąc swojego zaskoczenia.
Potarłem nerwowo kark, uśmiechając się z zakłopotaniem.
- Uznajmy, że... Mam małą awarię w mieszkaniu i chwilowo... Trochę brakuje mi dachu nad głową - wymamrotałem. - Chyba nie każesz biednemu, zbłąkanemu wędrowcowi spać na dworze w wigilię, co? - spytałem, przywołując na twarz najbardziej słodki i zarazem nieco pretensjonalny obraz, jaki tylko byłem w stanie stworzyć.
[ Gabrielo? :') ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz