poniedziałek, 5 czerwca 2017

Od Mackenzie

- Nieeee… - mruknęłam, obracając się na drugi bok, gdy promienie słońca oświetliły mój pokój. Choć może powinnam powiedzieć „mój były pokój”? W końcu to już ostatnia noc tutaj. Podjęłam próbę podniesienia się z wygodnego łóżka, ale… nie wyszło mi i przeturlałam się prze nie i spadłam na podłogę. Mam dosyć zmieniania szkoły… Oby ten raz był ostatni…
~***~
Na lotnisku tłok, jak to zwykle bywa. Ale to jeszcze nic - najgorsi są ludzie, którym wybitnie gdzieś się spieszy i na dodatek nie patrzą, dokąd idą. Jak ten…
BAM!
Wylądowałam z walizkami na posadzce. Jęknęłam cicho z bólu i ostrożnie wstałam. Już dosyć daleko przede mną biegł jakiś mężczyzna i nadal potrącał wszystkich wokół.
- Twarde lądowanie. Minus trzy punkt za wiatr, plus sześć na nienaganny styl. Czyżby panna Grant została faworytką jury? - usłyszała śmiech za plecami.
- Czyżby sędzia główny właśnie stracił bezstronność? - obróciłam się w stronę Scott’a z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej.
- Skąd! Przekupstwo sędziego jest surowo karane! - odparł z teatralnym oburzeniem i ruszył przed siebie. Nasz pobyt we Francji chyba mu nie służy. Ciekawe, czy w Irlandii będzie z nim lepiej…
- Pogarsza ci się! - rzuciłam, doganiając kuzyna. - Wymagasz natychmiastowej konsultacji.
- W sumie… jeśli w tej całej Irlandii są jakieś piękne panie psycholog, to ja bardzo chętnie! - oświadczył, gdy wreszcie wchodziliśmy do samolotu.
- Zastosujesz podryw „na mechanika”? - spytała, zajmując swoje miejsce przy oknie.
- Nieeee. Lepszy będzie podryw „na obcokrajowca”, dziewczyny lecą na facetów zza granicy.
- Jasne… - mruknęłam z nutą wątpliwości.
~***~
Po długiej podróży wreszcie siedziałam w swoim nowym pokoju. Papierkowa robota chyba już za mną... Scott miał rozgościć się w mieszkaniu chłopaków i rzekomo wrócić do mnie, ale nie wierzyłam w to. Pewnie będą „pracować” w warsztacie albo „odpoczywać” w domu. Nigdy się nie zmienią… O dziwo miałam pokój sama, pewnie współlokatorzy dobierali się na początku roku szkolnego. A może to nawet lepiej? W końcu mogła mi się trafić jakaś przemiła diva albo gorzej… Taaak, samotność zdecydowanie jest pożyteczniejsza i zżera mniej nerwów.
Koło południa wyszłam z akademiku na świeże powietrze. Oczywiście musiałam wrócić do pokoju po bluzę oraz ten cholerny inhalator. Dzień był wietrzny i zbierało się na deszcz. Przed budynkiem było prawie pusto, większość studentów wróciła do środka. W drzwiach minęłam się z kilkoma uczniami, którzy dziwnie na mnie patrzyli. Prychnęłam cicho i założyłam na wianek czarny kaptur, a włosy schowałam pod niego. Raz jeszcze upewniłam się, że mam w kieszeni inhalator i ruszyłam w stronę parku. Po kilkunastu metrach nieba prawie zniknęło pod koronami drzew. Upewniłam się, że nikt nie nadchodzi i ostrożnie wlazłam na jedną z niższych gałęzi wybranego drzewa. Wdrapałam się bez większego trudu. Zapięłam bluzę na zamek i poprawiłam kaptur. Wyciągnęłam z kieszeni inhalator, gdy…
- Cholera! - krzyknęłam, patrząc jak spada na ziemię. Przez moment chciałam po prostu zejść, ale… do ziemi wcale nie było tak daleko… Powinnam bez problemu sięgnąć ręką. Oplotłam nogami grubą gałąź, a potem ostrożnie i powoli zaczęłam odchylać się do tyłu. Po upewnieniu się, że nic się nie zarwie, zawisłam niemal wyprostowana. Spróbowałam sięgnąć po przedmiot ręką, bezskutecznie. Wyprostowałam się jeszcze bardziej, a nogi zaczęły drżeć mi z niepewności. Był tak blisko… Prawie go dosięgnęłam, gdy nagle… ktoś sprzątnął mi go sprzed nosa! Wisiałam tyłem do owego żartownisia i zastanawiałam się, co by tu teraz ze sobą począć…
- Czy mogłabym odzyskać swoją własność? - rzuciłam niepewnie, starając się obrócić nieco głowę w stronę przybysza. Poczułam coś w pobliżu swojej głowy. Zdjęto mi kaptur, a spod niego wypadł różowo-biały wianek ze sztucznych różyczek oraz moje białe włosy. Dość tego! Maksymalnie odchyliłam się do tyłu i jednocześnie puściłam nogami. Wylądowałam na lekko ugiętych nogach, wyprostowałam się i rozłożyłam ręce. Zorientowawszy się, że robię tak, jak na treningach gimnastyki artystycznej, natychmiast je opuściłam.
- Przyzwyczajenie. - mruknęłam, chcąc ukryć swoje speszenie. Podniosłam głowę i napotkałam… szyję? Popatrzyłam trochę wyżej, aż wreszcie znalazłam parę brązowych oczu. Spojrzenie przeniosłam na czubek głowy chłopaka, na której znajdował się mój wianek. Próbowałam wyrwać mu z ręki inhalator albo chociaż zdjąć swój wianek, ale na marne. Byłam od niego dużo niższa.
- Mogłabym odzyskać swoje rzeczy, czy może wolisz wieźć mnie na pogotowie przez atak astmy? - mruknęłam, powoli tracąc cierpliwość wraz z oddechem.

Collin? (Ona dużo szczeka, ale nie gryzie XD)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Bełt