- Nieeee… - mruknęłam, obracając się na drugi bok, gdy promienie słońca
oświetliły mój pokój. Choć może powinnam powiedzieć „mój były pokój”? W
końcu to już ostatnia noc tutaj. Podjęłam próbę podniesienia się z
wygodnego łóżka, ale… nie wyszło mi i przeturlałam się prze nie i
spadłam na podłogę. Mam dosyć zmieniania szkoły… Oby ten raz był
ostatni…
~***~
Na lotnisku tłok, jak to zwykle bywa. Ale to jeszcze nic - najgorsi są
ludzie, którym wybitnie gdzieś się spieszy i na dodatek nie patrzą,
dokąd idą. Jak ten…
BAM!
Wylądowałam z walizkami na posadzce. Jęknęłam cicho z bólu i ostrożnie
wstałam. Już dosyć daleko przede mną biegł jakiś mężczyzna i nadal
potrącał wszystkich wokół.
- Twarde lądowanie. Minus trzy punkt za wiatr, plus sześć na nienaganny
styl. Czyżby panna Grant została faworytką jury? - usłyszała śmiech za
plecami.
- Czyżby sędzia główny właśnie stracił bezstronność? - obróciłam się w
stronę Scott’a z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej.
- Skąd! Przekupstwo sędziego jest surowo karane! - odparł z teatralnym
oburzeniem i ruszył przed siebie. Nasz pobyt we Francji chyba mu nie
służy. Ciekawe, czy w Irlandii będzie z nim lepiej…
- Pogarsza ci się! - rzuciłam, doganiając kuzyna. - Wymagasz natychmiastowej konsultacji.
- W sumie… jeśli w tej całej Irlandii są jakieś piękne panie psycholog,
to ja bardzo chętnie! - oświadczył, gdy wreszcie wchodziliśmy do
samolotu.
- Zastosujesz podryw „na mechanika”? - spytała, zajmując swoje miejsce przy oknie.
- Nieeee. Lepszy będzie podryw „na obcokrajowca”, dziewczyny lecą na facetów zza granicy.
- Jasne… - mruknęłam z nutą wątpliwości.
~***~
Po długiej podróży wreszcie siedziałam w swoim nowym pokoju. Papierkowa
robota chyba już za mną... Scott miał rozgościć się w mieszkaniu
chłopaków i rzekomo wrócić do mnie, ale nie wierzyłam w to. Pewnie będą
„pracować” w warsztacie albo „odpoczywać” w domu. Nigdy się nie zmienią…
O dziwo miałam pokój sama, pewnie współlokatorzy dobierali się na
początku roku szkolnego. A może to nawet lepiej? W końcu mogła mi się
trafić jakaś przemiła diva albo gorzej… Taaak, samotność zdecydowanie
jest pożyteczniejsza i zżera mniej nerwów.
Koło południa wyszłam z akademiku na świeże powietrze. Oczywiście
musiałam wrócić do pokoju po bluzę oraz ten cholerny inhalator. Dzień
był wietrzny i zbierało się na deszcz. Przed budynkiem było prawie
pusto, większość studentów wróciła do środka. W drzwiach minęłam się z
kilkoma uczniami, którzy dziwnie na mnie patrzyli. Prychnęłam cicho i
założyłam na wianek czarny kaptur, a włosy schowałam pod niego. Raz
jeszcze upewniłam się, że mam w kieszeni inhalator i ruszyłam w stronę
parku. Po kilkunastu metrach nieba prawie zniknęło pod koronami drzew.
Upewniłam się, że nikt nie nadchodzi i ostrożnie wlazłam na jedną z
niższych gałęzi wybranego drzewa. Wdrapałam się bez większego trudu.
Zapięłam bluzę na zamek i poprawiłam kaptur. Wyciągnęłam z kieszeni
inhalator, gdy…
- Cholera! - krzyknęłam, patrząc jak spada na ziemię. Przez moment
chciałam po prostu zejść, ale… do ziemi wcale nie było tak daleko…
Powinnam bez problemu sięgnąć ręką. Oplotłam nogami grubą gałąź, a potem
ostrożnie i powoli zaczęłam odchylać się do tyłu. Po upewnieniu się, że
nic się nie zarwie, zawisłam niemal wyprostowana. Spróbowałam sięgnąć
po przedmiot ręką, bezskutecznie. Wyprostowałam się jeszcze bardziej, a
nogi zaczęły drżeć mi z niepewności. Był tak blisko… Prawie go
dosięgnęłam, gdy nagle… ktoś sprzątnął mi go sprzed nosa! Wisiałam tyłem
do owego żartownisia i zastanawiałam się, co by tu teraz ze sobą
począć…
- Czy mogłabym odzyskać swoją własność? - rzuciłam niepewnie, starając
się obrócić nieco głowę w stronę przybysza. Poczułam coś w pobliżu
swojej głowy. Zdjęto mi kaptur, a spod niego wypadł różowo-biały wianek
ze sztucznych różyczek oraz moje białe włosy. Dość tego! Maksymalnie
odchyliłam się do tyłu i jednocześnie puściłam nogami. Wylądowałam na
lekko ugiętych nogach, wyprostowałam się i rozłożyłam ręce.
Zorientowawszy się, że robię tak, jak na treningach gimnastyki
artystycznej, natychmiast je opuściłam.
- Przyzwyczajenie. - mruknęłam, chcąc ukryć swoje speszenie. Podniosłam
głowę i napotkałam… szyję? Popatrzyłam trochę wyżej, aż wreszcie
znalazłam parę brązowych oczu. Spojrzenie przeniosłam na czubek głowy
chłopaka, na której znajdował się mój wianek. Próbowałam wyrwać mu z
ręki inhalator albo chociaż zdjąć swój wianek, ale na marne. Byłam od
niego dużo niższa.
- Mogłabym odzyskać swoje rzeczy, czy może wolisz wieźć mnie na
pogotowie przez atak astmy? - mruknęłam, powoli tracąc cierpliwość wraz z
oddechem.
Collin? (Ona dużo szczeka, ale nie gryzie XD)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz