Dniu nowy, dniu wesoły - kiedy tylko pierwsze promienie słońca zaczęły
nieśmiało wpadać przez okiennice do mojego pokoju, oświetlając nawet
najmniejsze zakamarki, wiedziałem, że najbliższe kilkanaście godzin
będzie wypełnione próbami zużycia choć procentem ogromnych pokładów
energii, jakie we mnie dzisiaj drzemały. Źródło swoje miały w tak wielu
miejscach, że nie sposób było je wszystkie wymienić - list od Mariś, w
którym to moja kochana siostrzyczka, z już zdrową nową, przysłała mi
plik zdjęć ze swojej wycieczki nad morze z klasą, zbliżająca się data
wyników konkursu plastycznego, jeden z pierwszych ciepłych dni w tym
roku, obietnica wspólnego wyjścia do kawiarni z Czesiem, a nawet taka
drobnostka, jak zasuszony kwiatek konwalii spod lasu w Niemczech, który
dziadek wysłał mi w liście od Mariś. Słowem, nie wyobrażałem sobie, by
cokolwiek mogło zepsuć mi humor, choćby nawet zapowiedziana klasówka z
fizyki na ostatniej lekcji.
A skoro już o nauce mowa...
Mrużąc oczy, jeszcze nie do końca rozbudzony, zerknąłem na rytmicznie
przesuwające się wskazówki zegara, by sprawdzić, ile jeszcze zostało mi
drzemki. Siódma pięć, późno, ale się powinienem wyronić, o ile
zmobilizuję wszystkie siły. Zamknę jeszcze oczy, dosłownie na trzy
sekundy. A potem raz dwa i...
Ziewając szeroko i głośno niczym smok, wyciągnąłem ręce przed siebie.
Przez kilkanaście sekund szukałem czegoś, co mnie obudziło. No tak.
Immi. Kocica opierała przednie łapki o moją klatkę piersiową, miaucząc
głośno i z wyraźną pretensją. Pewnie głodna, jak na kota, jest niezwykle
dokładna, jeśli chodzi o czas posiłków. Zazwyczaj dostaje karmę na
dziesięć minut przed moim wyjściem, a więc pewnie...
Gdyby nie kocica, niechybnie jednym skokiem znalazłbym się na podłodze,
stojąc na równych nogach, gotowy do sprintu w celu ocalenia życia. Znowu
zaspałem. Opłukałem szybko twarz i kilkoma zamaszystymi ruchami, niemal
rozrywającymi szczękę, wyszczotkowałem zęby, a potem prawie zerwałem z
siebie piżamę składającą się ze starych dresów i jakiejś wymiętolonej
koszulki, po czym wskoczyłem w wybrane naprędce ubrania, które powinny
być w miarę czyste. Nasypałem karmy Immi, a do drugiej miski nalałem
trochę mleka rozcieńczonego wodą, po czym przejechałem ręką po łebku
wciąż naburmuszonej Księżnej. Pobiłem chyba rekord świata - nie musiałem
aż tak pędzić, pozostał mi chyba stary nawyk śpieszenia się na busa z
czasów gimnazjum. Miałem całe piętnaście minut do pierwszej lekcji -
dojdę spacerkiem. Wolnym, spokojnym krokiem wyszedłem na dziedziniec,
skąpany w ciepłym, czerwcowym słońcu. Przyjemny, chłodny wiatr szumiał
cicho między gałęziami drzew, jakby szeptał czule listkom miłe słowa.
Chyba dzisiaj zajrzę do chłopaków na boisko, dawno już nie grałem w
kosza, czas rozruszać kości, w końcu lato coraz bliżej.
Wtem w oddali dojrzałem znajomą sylwetkę - przez chwilę dumałem, skąd
mogę kojarzyć chłopaka, gdyż byłem absolutnie pewien, że ostatnimi czasy
nikt taki nie dołączył do naszej klasy, a ja wieczorami nigdzie za
bardzo nie wychodziłem ze znajomymi, których dopiero co poznałem,
dotrzymując obietnicy danej mamie i siedząc nad książkami, by
odpowiednio przygotować się do istnej fali sprawdzianów. Dopiero po
chwili trybiki w moim mózgu zaskoczyły - no tak, pokój klubowy, nowy
członek, którego charakterystyczne prace od początku wzbudziły moje
zainteresowanie - niestety, wtedy nie zdążyłem do niego zagadać, gdyż
byłem spóźniony do pracy w lodziarni. Teraz postanowiłem nadrobić
zaległości.
- Hej!- krzyknąłem głośno, podchodząc bliżej. Z pobliskiej gałęzi
gwałtownie poderwał się spłoszony ptak, niknąc w gęstwinach pobliskich
buków.
- Czego chcesz?- warknął chłopak, wyraźnie zdenerwowany. Dopiero teraz
dostrzegłem trzymany przez niego aparat, który z cichym westchnieniem
wyłączył i schował.
- Wybacz- mruknąłem, pocierając z zakłopotaniem kark.- Chciałeś zrobić zdjęcie...?
- Tak- potwierdził obojętnie, przewracając z irytacją oczami.
- I ci przeszkodziłem...?- zakończyłem, przegryzając wargę. Cóż, po
części rozumiałem jego niezadowolenie, tym bardziej, że ów ptaszek był
naprawdę ładny, nie widziałem jeszcze chyba tego gatunku.
- Tak- powtórzył, po czym spojrzał na uczniów, którzy powoli zaczynali
gromadzić się przy wejściu, by zdążyć ustawić się pod klasami.- Wybacz,
ale już muszę iść.
- Jasne, cześć!- pomachałem ręką.- Ja jeszcze trochę zostanę.
Wzruszył obojętnie ramionami i poszedł, nie oglądając się. Wypuściłem
powietrze z płuc z cichym westchnięciem. Chyba wypadałoby się jakoś
zrehabilitować. No i nadal nie zapytałem go o imię.
***
Spóźniony kilkanaście minut na pierwszą lekcję, ale zadowolony, ciężko
klapnąłem na krzesło obok Czesia, uprzednio przepraszając nauczycielkę.
Przyjaciel spojrzał na mnie, unosząc pytająco brwi.
- Bawiłem się w paparazzi- odparłem cicho, by nie zdenerwować dodatkowo
pani Clover. Może i znana była z cierpliwości, ale wolałem nie narażać
się na jakąś dodatkową pracę, więc szybko wyciągnąłem książki,
zaczynając rozwiązywanie zadań. Powtórzenie przed sprawdzianem.
***
Druga przerwa już zleciała mi na poszukiwaniu owego chłopaka z rana.
Wreszcie znalazłem go przy wejściu do biblioteki. Zacząłem biec,
wyjmując telefon z kieszeni.
- H...hej!- przywitałem się, łapiąc powietrze. Klepnąłem go po ramieniu.- Znaleziony!
- Że co?- zapytał, marszcząc brwi.
- Cóż, może nie tak dobrej jakości, jak z aparatu, ale coś tam mam!-
poklikałem kilka minut i podstawiłem pod nos chłopaka zdjęcie owego
ptaka z rana na jednej z gałęzi buka.- To, cóż, teraz mogę się może
przedstawić i powiedzieć to jak należy? Michael Rosenthal, miło mi!
< Jae? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz