- A za taksówkę to kto zapłaci?- zawołałem w stronę oddalającej się
sylwetki dziewczyny. Anja gwałtownie zahamowała i odwróciła głowę,
spoglądając w moją stronę. Niesforny blond kosmyk opadł na jej twarz,
ale niedbale zagarnęła go dłonią za ucho. W kilku długich susach wróciła
z powrotem.
- Wybacz- mruknęła, grzebiąc w kieszeni, najwyraźniej w poszukiwaniu
portfela. Zaśmiałem się w odpowiedzi na nieco nerwową reakcję
dziewczyny.
- Daj spokój, żartowałem- trąciłem lekko palcem jej bok.- Starczy, że
będziesz zajmowała się tymi szkrabami dopóki nie znajdą domu.
Zmarszczyła brwi, przyglądając mi się spod byka. Uniosłem ręce w pojednawczym geście zanim cokolwiek powiedziała.
- Dobra, dobra, niech będzie. Po równo, zgoda?- wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu.
- Tak- wcisnęła mi drobniaki w dłoń. Ja odliczyłem natomiast swoją część
i podałem taksówkarzowi. Zabraliśmy kociaki i ich sprzęty, po czym auto
odjechało z piskiem opon, zostawiając po sobie smród spalin. Jeny, skąd
oni wzięli tego grata? Stary samochód wujka, którym uczyłem się jeździć
na polu tak nie kopcił. Powróciłem myślami do sielskich wspomnień,
kiedy zjeżdżała się cała rodzinka na zbieranie ziemniaków - niby
brzmiało trochę jak czasy sprzed wielu lat, ale mimo wszystko nie
zamieniłbym tego na żadne nowoczesne maszyny. Pomimo bólu pleców na
koniec dnia, grudek ziemi w każdym możliwym miejscu i poobcieranych
knykci od ciągniętych worów z ziemniakami, wspominałem te dni bardzo
dobrze - wyścigi z kuzynostwem na siedzenie traktora (jakkolwiek
nieodpowiedzialne było powierzenie dzieciakom słusznych rozmiarów
pojazdu, nikomu nic nigdy się nie stało, a żadnemu dorosłemu nie
zaświtała myśl, by zabrać młodym taką frajdę), wspólne obiady składające
się głównie na grochówkę w wielkim garze wujka Hansa, który to stawiał
wszystko na koc na łące obok i rozsyłał najmłodszych z miskami i
drewnianymi łychami czy też szukanie krzemieni, którymi później na
wyścigi krzesaliśmy ognisko. Nie muszę chyba dodawać, że zazwyczaj
kończyło się na używaniu tradycyjnych zapałek.
W tej samej chwili usłyszałem charakterystyczną melodyjkę - "tut tu
tu~!" z mojej kieszeni telefon, mając cichą nadzieję, że to Mariś albo
ktoś z rodzinki - dziadek obiecał mi w liście, że skoro wyposażył się w
telefon, to "kiedy zrozumie te wszystkie znaczki", na pewno "zapiszczy".
Obcy numer. Kliknąłem na płytkę z nieco wytartym już, ale wciąż
widocznym, zielonym klawiszem i przyłożyłem telefon do ucha.
- Halo halo? Alexander Gìntarės z tej strony, miło mi- z głośników popłynął obcy, młody głos.
- Michael Rosenthal, mi również- zaśmiałem się.- Czyżby w sprawie kotków?
Ana spojrzała na mnie czujnie, a po chwili przytaknęła z namysłem.
Wspominała, że jakiś chłopak do niej dzwonił w podobnej sprawie. Chyba
nawet miał jakieś imię związane z makiem.
- Tak, dokładnie, dzwoniłem już wcześniej (Bingo!), ale na inny numer.
Chciałem upewnić się, czy aby na pewno wciąż mogę jednego przygarnąć.
- Jasne!- zaśmiałem się.- Miałem brać karmelowego, nie? Kiedy moglibyśmy go dostarczyć?
- W każdej chwili, o ile to nie problem, choćby teraz!
- To rozumiem! W którym pokoju mieszkasz?
- Nie musicie aż tak podchodzić, wyjdę na korytarz na pierwszym piętrze akademika.
- E, żaden problem. Ale jak chcesz, to spoko. Zaraz tam będziemy, do zobaczenia!
Rozłączyłem się, ale zanim schowałem telefon do kieszeni, prędko jeszcze
zadzwoniłem do Isil, by dowiedzieć się, czy również już może odebrać
kotka. Kiedy dziewczyna cichutko potwierdziła, wykonałem gest zwycięstwa
w stronę Anji.
- To jak, idziemy?
< Anja? Wybacz, że dopiero odpisuję >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz