-Skoro dajesz mi wolną rękę… Kierunek stajnia! – Powiedziałem wesoło idąc w kierunku, już dobrze znanego mi miejsca. – Umiesz ty coś jeździć?
-Ee, jasne. – Powiedział ze śmiechem. – Głównie na festynach po kółeczku. Pewnie nie dorastasz mi w tym do pięt.
Spojrzałem na Cześka rozbawiony, domyślając się, co zaprezentuje sobą skrzat.
-No to się przekonajmy. – Mówiąc to złapałem krasnala za łapkę i popędziłem z nim, przez co o mało z rozpędu nie spadła mu jego nowa, piękna czapeczka.
-Aaa! Nieee pędź tak, mam… krótsze… nóżki! – Zawył tuż za mną Chesiek. Spojrzałem na niego, a ten wyglądał jakby przeżył II Wojnę Światową. Ledwo dyszał i musiał brać oddechy między słowami.
-Łooj sorki, zapędziłem się. Ale… Patrz! Jesteśmy na miejscu i możesz mi udowodnić, jak to ci do pięt nie dorastam.
-Już szykuj dupę dam ci porządną lekcję. –Powiedział zacierając rączki, co mnie do głębi wzruszyło. Aż się łezka w oku kręci.
***
Stwierdziliśmy, że pojeździmy na ujeżdżalni, więc wziąłem jednego z młodziaków, który potrzebował ruchu, zamiast swojej Mysti, która dzisiaj odbyła trening, a Chesterowi przygotowałem siwego konia, który pod siodłem jest profesorkiem, ale potrafi być upierdliwy w obejściu.
Widząc wredny pysk swojego wierzchowca, Chesiek popatrzył na mnie błagalnie.
-No nie żartuj, że chcesz, żebym jeździł na tym typie spod czarnej gwiazdy? – Przełknął niespokojnie ślinę.
-A jakiś problem? Przecież nie dorastam ci do pięt, pokaż mi to! – Parsknąłem śmiechem, wiedząc, że przynajmniej ten upiorny, biały pysk nie skoczy mu przez ogrodzenie, jak ma to w zwyczaju młodziak, na którego właśnie wsiadłem.
Chester podparł się dumnie rękami na biodrach i zaczął wdrapywać się na konia. Zacząłem śmiać się w niebogłosy, przez co mój kary towarzysz zaczął niespokojnie przystępować z nogi na nogę, widząc, że dzieciak siedział obrócony o 180 stopni. Szybko jednak się obrócił, ledwo nie zaliczając upadku.
-No to pokaż na co cię stać! – Wyśpiewałem w rytm znanej piosenki.
Chester ciapnął konia nogami i machnął wodzami. W rezultacie dalej stał w miejscu, tylko siwek położył po sobie uszy w geście złości.
-Dobrze Ci idzie – powiedziałem, puszczając mu oczko, na co warknął w moją stronę.
W końcu stępował niewiele za mną. Udało mu się nawet zakłusować, ale podskakiwał jak worek kartofli, więc skończyło się na półgodzinnych ćwiczeniach na równowagę, które mu zadawałem, opisywałem i prezentowałem. Pod koniec jazdy, jakoś już potrafił anglezować, a raczej podnosić się z siodła.
***
-No powiem Ci tyle, ucz mnie mistrzu. – Powiedziałem z przekąsem, ale oboje wybuchliśmy śmiechem. – Nie no chyba najgorzej nie było, no nie?
Chesiek, było aż tak źle?
-Ee, jasne. – Powiedział ze śmiechem. – Głównie na festynach po kółeczku. Pewnie nie dorastasz mi w tym do pięt.
Spojrzałem na Cześka rozbawiony, domyślając się, co zaprezentuje sobą skrzat.
-No to się przekonajmy. – Mówiąc to złapałem krasnala za łapkę i popędziłem z nim, przez co o mało z rozpędu nie spadła mu jego nowa, piękna czapeczka.
-Aaa! Nieee pędź tak, mam… krótsze… nóżki! – Zawył tuż za mną Chesiek. Spojrzałem na niego, a ten wyglądał jakby przeżył II Wojnę Światową. Ledwo dyszał i musiał brać oddechy między słowami.
-Łooj sorki, zapędziłem się. Ale… Patrz! Jesteśmy na miejscu i możesz mi udowodnić, jak to ci do pięt nie dorastam.
-Już szykuj dupę dam ci porządną lekcję. –Powiedział zacierając rączki, co mnie do głębi wzruszyło. Aż się łezka w oku kręci.
***
Stwierdziliśmy, że pojeździmy na ujeżdżalni, więc wziąłem jednego z młodziaków, który potrzebował ruchu, zamiast swojej Mysti, która dzisiaj odbyła trening, a Chesterowi przygotowałem siwego konia, który pod siodłem jest profesorkiem, ale potrafi być upierdliwy w obejściu.
Widząc wredny pysk swojego wierzchowca, Chesiek popatrzył na mnie błagalnie.
-No nie żartuj, że chcesz, żebym jeździł na tym typie spod czarnej gwiazdy? – Przełknął niespokojnie ślinę.
-A jakiś problem? Przecież nie dorastam ci do pięt, pokaż mi to! – Parsknąłem śmiechem, wiedząc, że przynajmniej ten upiorny, biały pysk nie skoczy mu przez ogrodzenie, jak ma to w zwyczaju młodziak, na którego właśnie wsiadłem.
Chester podparł się dumnie rękami na biodrach i zaczął wdrapywać się na konia. Zacząłem śmiać się w niebogłosy, przez co mój kary towarzysz zaczął niespokojnie przystępować z nogi na nogę, widząc, że dzieciak siedział obrócony o 180 stopni. Szybko jednak się obrócił, ledwo nie zaliczając upadku.
-No to pokaż na co cię stać! – Wyśpiewałem w rytm znanej piosenki.
Chester ciapnął konia nogami i machnął wodzami. W rezultacie dalej stał w miejscu, tylko siwek położył po sobie uszy w geście złości.
-Dobrze Ci idzie – powiedziałem, puszczając mu oczko, na co warknął w moją stronę.
W końcu stępował niewiele za mną. Udało mu się nawet zakłusować, ale podskakiwał jak worek kartofli, więc skończyło się na półgodzinnych ćwiczeniach na równowagę, które mu zadawałem, opisywałem i prezentowałem. Pod koniec jazdy, jakoś już potrafił anglezować, a raczej podnosić się z siodła.
***
-No powiem Ci tyle, ucz mnie mistrzu. – Powiedziałem z przekąsem, ale oboje wybuchliśmy śmiechem. – Nie no chyba najgorzej nie było, no nie?
Chesiek, było aż tak źle?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz