Siedziałam sobie na dziecińcu szkołą. Na kolanach trzymałam mój ukochany
plecak stylizowany na głowę białego tygrysa. W rękach trzymałam nie
zbyt grubą książkę, właśnie się w nią zaczytywałam. Nie pamiętam jej
tytułu, ale wiem, że nie była jakoś bardzo interesująca. Została mi
polecona przez znajomą z klasy. Mój Boże... Jakaż to była oklepana
fabuła. Coś w stylu Percyego Jacksona, czy jak on tam miał, tylko
gorsze. Chociaż jak teraz na to patrze, to może to nawet był PJ. No, ale
nie chcę się rozpisywać na temat tej książki. Ważniejsze jest to co
działo się ze mną, nie lekturą. Tak więc wracając; siedziałam sobie
spokojnie, miętoląc ucho plecaka (jak to brzmi...) w jednej ręce, a w
drugiej zaczytując się w księdze. nagle, nie spodziewanie poczułam TO.
Tym czymś był nagły przypływ nudy, a równocześnie ogromnych pokładów
energii. Schowałam pośpiesznie książkę do plecaka, który po chwili
założyłam na jedno, prawe ramię. Teraz czułam, że muszę iść w jakieś
bardzo zaludnione miejsce, aby kogoś poznać. Kogoś nowego i ciekawego.
Nie tracąc czasu niezwłocznie ruszyłam do Green Hills. Nie martwiłam się
w tedy szkołą bo było już w tedy po lekcjach i było coś około
popołudnia. Była to może piętnasta trzydzieści.
Gdy dotarłam na miejsce zobaczyłam, jak prawie zawsze, tłumy. Kurcze, przy tak dużej ilości osób nie da się znaleźć tej jedynej do zagadania. No ale trudno. Trzeba spróbować i z tego powodu zaczęłam się intensywnie rozglądać, nie kiedy na kogoś wpadając.
Ktoś?
Gdy dotarłam na miejsce zobaczyłam, jak prawie zawsze, tłumy. Kurcze, przy tak dużej ilości osób nie da się znaleźć tej jedynej do zagadania. No ale trudno. Trzeba spróbować i z tego powodu zaczęłam się intensywnie rozglądać, nie kiedy na kogoś wpadając.
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz