wtorek, 20 czerwca 2017

Od Michaela CD Czeslava

Wyszliśmy ze sklepu, gdzie powitały nas jasne, ciepłe promienie lipcowego słońca. Huh, zdecydowanie robi się coraz cieplej. Strzyknąłem kośćmi palców lewej dłoni. Wypadałoby niedługo zrobić użytej z dobrej pogody i wyjść na jakiś dłuższy spacer. Może uda się w to wciągnąć Czesia?
- To co najpierw załatwimy Carolinę?- zapytał chłopak, zrównując swój krok z moim.- Czy zaświadczenie?
Gwizdnąłem przeciągle, zaplatając ręce na karku.
- Załatwiać Caroliny od razu nie będzie trzeba, może da po dobroci- wyszczerzyłem się.- Jak coś, przekupimy ją twoją colą.
- Nie ma mowy!- zaprotestował żywo, energicznie gestykulując dłońmi. Całe jego ciało wyrażało oburzenie.- Moja cola to świętość, będę jej bronił do ostatniej kropli krwi!
- A zatem bukiet- uznałem.- Myślisz, że się zgodzi?
- Wystarczającą nagrodą będzie, jeśli załatwimy to raz dwa i nie będziemy odstawiać cyrków- zacytował któregoś z nauczycieli, usiłując nadać swojemu głosowi burkliwy ton. Zaraz jednak oboje parsknęliśmy śmiechem.
- Oh, spójrz!- teatralnym gestem wskazałem na stokrotki i chabry, bujnie porastające okoliczne pobocza i niewielką łączkę.- Te oto kwiaty wyglądają jakby spod pędzla samego Boga! Weźmy je!
Przyjaciel przewrócił oczami ze śmiechem, ale zerwaliśmy kilka, tworząc jeden mały, ale z serca stworzony bukiet. Po namyśle dodałem też trochę zieleni.
- Brakuje tu coli- uznał.- Colowy kwiat byłby idealny.
- Zjadłbyś go od razu.
- Byłby moim największym skarbem!
- Hm...- pokiwałem z namysłem głową.- Przynajmniej wiadomo, co ci sprezentować na urodziny.
- Zapas coli na rok!- stwierdził natychmiast.
- Wypiłbyś to w dzień- skwitowałem, tarmosząc go po włosach.
- Gdybym dostał porządny zapas, starczyłoby na dłużej!- zaprotestował, dumnie zadzierając nos.
- Sugerujesz, że starczyłoby na dwa dni?- uniosłem brew do góry.- Chciałbym to zobaczyć.
- Jestem zawsze gotowy być obiektem doświadczalnym! Ty pokrywasz koszta!
- No już się rozpędzam- w tej samej chwili stanęliśmy pod drzwiami Akademii. Chowając za plecami bukiet, weszliśmy do środka, idąc w stronę pokoju nauczycielskiego zaskakująco pustymi korytarzami. Większość uczniów wolała o tej porze zaszyć się we własnym pokoju lub skorzystać ze słonecznej, letniej pogody i wyjść na zewnątrz, jak my przed chwilą.
- To co? Ja pukam, ty gadasz?
Ach, te lata podstawówki! Kiedy jeszcze chodziłem jako dziewięciolatek do niewielkiej, wiejskiej szkoły, razem ze swoim kolegą z ławki - Felixem - mieliśmy coś na kształt takiej umowy. Kiedy on miał sprawę, ja pukałem, a kiedy było już za późno, wpychałem swojego nieśmiałego kumpla do środka, gdzie już nie mógł się wycofać, przygwożdżony *hmm* przyjacielskimi spojrzeniami nauczycieli. Z kolei kiedy ja musiałem wejść, pukał on, a ja niemal wskakiwałem, swoim dziecięcym, piskliwym głosikiem wyłuszczając arcyważną sprawę tak dokładnie, jak tylko mogłem.
Teraz byliśmy, co jak co, w dość podobnej sytuacji. Cóż, nie powiem, w jakiś sposób mnie to rozbawiło. Przyjemnie było znowu poczuć się jak mały szkrab z ciężkim tornistrem wypełnionym kredkami, podręcznikami i kartami.

< Ches? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Bełt