Lekcje zaczynają się zazwyczaj o ósmej. banalna prawda, znana nawet
uczniom dopiero zaczynającym swoją przygodę z ciężkimi tornistrami.
A jakim prawem mój genialny mózg uznał, że w środku tygodnia godzina
siódma pięćdziesiąt pięć to idealna pora na drzemkę, nie mam pojęcia.
Gdyby nie Immi, która głośno zaczęła domagać się śniadania, zapewne tak
właśnie, zakopany pod grubą warstwą kołdry, spędziłbym jeszcze jakąś
godzinę-dwie. Kiedy, wciąż ziewając, spojrzałem na telefon, zobaczyłem
jakieś pięć nieodebranych połączeń od Chesia i wiadomość mówiącą, że
dzisiaj wychodzi wcześniej i mam na niego nie czekać. Jakim cudem to
przespałem, pojęcia nie mam.
Zerwałem się szybko, odrzucając pościel na bok, po czym zacząłem skakać
po całym pokoju, usiłując założyć na siebie spodnie, równocześnie
przejeżdżając po włosach grzebieniem. W rekordowym dla siebie czasie
trzech minut wybiegłem z pokoju i chwyciłem uchwyt plecaka, zostawiając
Immi z miską pełną suchej karmy, a drugą napełnioną suchą karmą.
Matematyka, matematyka... sala numer siedem! Dzwonek piskliwie przerwał
rozmowy uczniów, kiedy przebijałem się przez rosnący tłum uczniów
wychodzących ze swoich pokojów mniej lub bardziej śpiących. Wtem w
tłumie dostrzegłem jakąś wyraźnie zagubioną dziewczynę, przypatrującą
się numerom sal. Pewnie nowa. Uśmiech samoistnie wpłynął na moją twarz -
sam dobrze pamiętałem swoje pierwsze dni, kiedy nie mogłem odnaleźć się
w długich korytarzach Akademii. Dlatego teraz podszedłem do
nieznajomej, kładąc jej dłoń na ramieniu.
- Coś się stało?- zapytałem.- Wyglądasz na nieźle wystraszoną. Spokojnie, w naszej szkole nikt Cię nie zje.
Odwróciła się w moją stronę, ale nieco uciekała wzrokiem w bok.
- Wiem- przyznała cichutko, chociaż jej głos nieco drżał.- Po prostu...szukam jednej sali.
- A której szukasz?- zapytałem. Tłumy powoli rzedły, kiedy uczniowie wchodzili do swoich klas.
- Numer siedem- odparła już nieco pewniej.- Teraz powinnam chyba zaczynać matematykę.
- O!- ucieszyłem się.- IIB, prawda?
- Tak- przyznała, odwzajemniając uśmiech. Urocza istotka.
- No to jesteśmy z jednej klasy! Chodź, też tam idę, musimy tylko przejść schodami!
Złapałem ją za nadgarstek i zaprowadziłem pod właściwe drzwi, które
akurat otwierała nauczycielka. przepuściłem dziewczynę, po czym usiadłem
obok Chesa, który zdążył już zająć miejsce. Ziewając, przybił mi
piątkę, po czym zaczął wyjmować zeszyty.
- Chodź, usiądź obok!- powiedziałem dziewczynie, korzystając z ogólnego
rozgardiaszu, jaki panował przy rozpakowywaniu się i siadaniu. - Ten tu
obok to Czeslav Colomaniak, inaczej Ches czy jak tam chcesz.
- Hejo- przywitał się chłopak.- A ten to Michael, czyli Misiek.
- A ty jak się nazywasz?
- Anastazja. Anastazja Bennett.- odparła, wyjmując książki. Kątem oka
dostrzegłem, że są podpisane starannym, eleganckim pismem, pasującym do
dziewczyny w jakiś sposób.
W tym samym momencie nauczycielka zaczęła lekcję. Przedstawiła nową
uczennicę, a potem prędko wróciła do omawiania aktualnego tematu.
Kiedy zabrzmiał dzwonek, przeciągnąłem się długo, niemal wrzucając książki. Jeszcze szybciej ode mnie spakował się jednak Ches.
- Hola, Braciszku!- przytrzymałem go za koszulkę.- Gdzie uciekasz?
- Wylałem troszkę coli na dyrektorkę- odparł, przejeżdżając ręką po włosach.- I troszku mi się dostało.
Pokiwałem głową, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
- To pędź i kup jej kwiaty. Co musisz zrobić?
Przewrócił oczami, ale też się uśmiechnął.
- Kupić kolejną puszkę.
Po czym jak torpeda wybiegł z klasy. Ja z kolei odwróciłem się w kierunku dziewczyny.
- Jak tam wrażenia z Akademii ogółem?- zapytałem.- Masz ochotę się
przejść na dziedziniec? Jest ładna pogoda, a na korytarzach raczej
ścisk.
< Anastazja? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz