Oprałem się plecami o pień drzewa i leniwie uniosłem głowę, spoglądając
w górę. Puchate obłoczki powoli sunęły po błękitnym niebie, co jakiś
czas na kilka sekund przysłaniając słońce, które dzisiejszego dnia
prażyło niemiłosiernie. Gałęzie rozłożystego dębu dawały mi choć trochę
cienia, a przyjemny, letni wietrzyk muskał moje ciało przyjemnym
chłodem. Przymknąłem powieki, rozkoszując się melodyjnym świergotem
ptaków, które najwyraźniej postanowiły urządzić sobie koncert wśród
gałęzi drzew. Wtem usłyszałem dość głośne chrząknięcie. Odruchowo
otworzyłem oczy, unosząc wzrok. Nade mną stała pani Caroline Sparks,
nasza wychowawczyni. Miała kamienny, a wręcz grobowy wyraz twarzy. W jej
oczach bez problemu można było wykryć wyraźny smutek oraz troskę. W
takim stanie zupełnie nie przypominała tej wiecznie uśmiechniętej,
pogodnej kobiety, która z anielską cierpliwością usiłuje nauczyć mnie
wymowy hiszpańskich słówek. Momentalnie podniosłem się z ziemi, aby
okazać nauczycielce należyty szacunek.
- Dzień dobry - przywitałem się niepewnie. - Czy... Czy coś się stało, proszę pani?
Pani Sparks wzięła głęboki wdech, unosząc lekko głowę, żeby móc spojrzeć
mi w oczy. Tak, bycie wyższym od swoich nauczycieli to zdecydowanie
kiepska sprawa. Szybko odtrąciłem od siebie niepotrzebne myśli, chcąc w
pełnym skupieniu wysłuchać wypowiedzi kobiety.
- Widzisz Collinie... Chodzi o twoją koleżankę, Isil... Widziałam, że
siedzicie razem w ławce, więc pewnie dobrze się dogadujecie. Ale do
rzeczy. Parę dni temu wydarzyła się okropna tragedia... Matka tej
biednej dziewczyny zmarła - powiedziała w końcu, z trudem wypowiadając
owe zdanie. - Co gorsza, wiąże się z tym wiele innych problemów -
kontynuowała po krótkiej przerwie. - Isil nie ma ojca, ani żadnego
innego opiekuna. Jest co prawda już pełnoletnia, ale w obecnej sytuacji
nie ma kto opłacić jej pobytu w Akademii... To tylko jedna ze spraw...
Nie chcę zawracać ci głowy tego typu rzeczami, a proszę jedynie, abyś...
No wiesz, spróbował pomóc jej jakoś przez to przejść...
Stałem w osłupieniu jak przysłowiowy słup soli. Kompletnie nie
spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Westchnąłem głęboko, masując się
dłonią po karku.
- Porozmawiam z nią... Zrobię co w mojej mocy, żeby pomóc - zapewniłem wreszcie.
Moja wychowawczyni skinęła głową z wyraźną ulgą wymalowaną na twarzy.
Rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu znajomej szatynki. Po chwili
ujrzałem ją nieco dalej, stojącą z twarzą ukrytą w drżących dłoniach.
Podszedłem do dziewczyny, kładąc jej rękę na ramieniu. Isil gwałtownie
odwróciła głowę, unosząc spojrzenie. Uśmiechnąłem się słabo, nie
wiedząc, jak powinienem postąpić w obecnej sytuacji. Zapewnienie, że
"wszystko będzie dobrze" nie wydawało się odpowiednią wypowiedzią. Bez
dłuższego namysłu objąłem szatynkę ramieniem i bez słowa przytuliłem ją
do siebie. Nie protestowała. Najpewniej nie miała na do ani ochoty, ani
siły. Potrzebowała wsparcia, a ja nie byłem na chwilę obecną w stanie
zrobić nic innego. Taki najprostszy gest współczucia.
- Chcesz o tym porozmawiać? - zapytałem, odsuwając się wreszcie od dziewczyny. - Mogę pomóc...
[ Isil? Kiepskie takie to... Nie wyszło T^T ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz