Nie wierzyłam w siebie. Po prostu nie wierzyłam. Byłam wściekła.
Pierwszy raz w życiu straciłam orientację. Krążyłam po dzikszej części
ogrodu przy szkole już godzinę. Bałam się spytać przechodzących uczniów,
ale moja sytuacja była w coraz to bardziej opłakanym stanie. Nie
chciałam dopuścić do wiadomości, że muszę poprosić kogoś o pomoc, ale z
biegiem czasu stało się to oczywiste. Zawsze myślałam, że mam dobrą
orientację w terenie, a tu nagle takie... Ech... W końcu zrozumiałam, że
naprawdę mam tylko jedno wyjście, jeśli nie chcę tu zostać kolejną
godzinę. Jak na złość, jednak, właśnie teraz wszyscy uczniowie gdzieś
zniknęli.
-I co ja teraz zrobię? -powiedziałam z smutkiem do samej siebie.
Przede mną przeleciał wielki, błękitny motyl.
-,,Śliczny...’’ -oceniłam w myślach. Spojrzałam za nim i wtedy kogoś
zobaczyłam. Odetchnęłam z ulgą. Jakiś kawałek ode mnie szła jakaś
dziewczyna. Nie widziała mnie. Była do mnie tyłem. Podbiegłam do niej i
złapałam za ramię. Zatrzymała się i odwróciła się. Miała na sobie
słuchawki. Szybkim ruchem je zdjęła.
-Dzień dobry... -przywitałam się niepewnie. -Zgubiłam się... Wiesz może którędy do wejścia do szkoły?
Spojrzałam na nią z nadzieją. Oby wiedziała! Nie wyglądała na kogoś kto się zgubił...
<Brook? Wybacz, że krótkie, chciałam odpisać, a wena... Ekchm...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz