Te dzień naprawdę nie musiał być tak zły, na jaki się zapowiadał. Odkąd
spotkałem blondyna miałem wrażenie, że szczęście się do mnie
uśmiechnęło. I choć były to naprawdę drobne rzeczy, to w jakiś sposób
stały się powodem uśmiechu na mojej twarzy. Niestety w przerwie na lunch
całą zdobytą przez pół dnia radość szlag trafił. Ale czego niby miałem
się spodziewać, skoro każde moje przejście na tyłach akademii z
papierosem w ustach często kończyło się śmiechem ze strony klas
starszych. Nic nowego.
– Może warto się czasami odezwać? – Toshiro mruknął po chwili.
Zerknąłem na chłopaka kątem oka. Stał podparty o ścianę może dwa metry
dalej, w bezpiecznej dla mnie odległości, jakby zamrożony w czasie i
obserwował całe to pokręcone towarzystwo z niechęcią wymalowaną na
twarzy. Zacisnąłem usta w wąską linię i usiadłem na ziemi, podobnie jak
starszy chłopak opierając się o mury szkoły. Podkurczyłem nogi do piersi
i skrzyżowałem je w kostkach, a oba łokcie oparłem o kolana.
Nie miałem pojęcia czemu poczułem się aż tak dziwnie źle. Może to była
chęć ucieczki? Może podświadomie miałem już wszystkiego dosyć i chciałem
wydostać się ze świata, gdzie w oczach wszystkich jestem idealnym
stereotypem? A może znowu wmówiłem sobie niestworzone historie i
obwiniam o to całe otoczenie?
„Przestań” – odezwała się moja podświadomość. – „Potrafisz tylko obwiniać innych”
– To i tak nic nie zmieni – odpowiedziałem i zamiast wysłuchiwać wciąż
trwających kpin trzecioklasistów, w całości oddałem się paleniu
papierosa, czując jak tytoń chwilowo robi mi wodę z mózgu. Zaciągałem
się dymem tak długo, aż nie poczułem nieprzyjemnego drapania w przełyku.
Odkaszlnąłem lekko.
– Czyli dasz sobą tak pomiatać?
Podniosłem leniwie wzrok na znajomego, który w błyskawicznym tempie
wypalił swoją fajkę. Mój wzrok skakał po całej jego postaci od dłuższej
chwili, mózg analizował wygląd od stóp do głów i zachowanie, a dłoń z
papierosem wędrowała do ust raz po razie. Kiedy spojrzal w moją stronę,
speszony odwróciłem wzrok. Wstałem, otrzepując się przy okazji z piachu;
powietrze świsnęło, kiedy nabrałem je w płuca, jakbym chciał nabrać
razem z nim jak najwięcej pewności siebie.
– Nie bądź hipokrytą, Toshiro.
Starałem się, by ton mojego głosu nie był aż tak wyprany z emocji. Czy
mi się udało? Sam nie byłem w stanie stwierdzić. Odbiłem się od ściany
budynku i szybkim, może trochę niepewnym krokiem odszedłem do niego,
przy okazji rzucając końcówkę papierosa gdzieś na bok, nieopodal grupy
śmieszków. W efekcie usłyszałem kilka głupich tekstów, które od razu
ulotniły się z pamięci.
„Przecież on nic nie zrobił” – pomyślałem, powoli odczuwając wyrzuty
sumienia. Fakt, Toshiro również pochopnie mnie ocenił, ale nie był jak
„wszyscy”, choć wygląd mówił inaczej.
„Z ciebie też jest mały hipokryta” – syknęła podświadomość.
Wszedłem do szkoły, gdzie od razu na wejściu natknąłem się na ścianę
uczniów, jak na złość, nieco wyższych ode mnie. Stali w grupie i
rozmawiali ze sobą, choć nie nazwałbym tego rozmową, a ryczeniem,
przekrzykiwaniem siebie nawzajem i wydawaniem przeróżnych, dziwnych
dźwięków. Zrozumiałem, że na mojej drodze stanęło stado, stado bydła,
nie ludzi. Nie zatrzymując się, zwinnie wbiłem się w tłum, ciągle
przepraszając, by ustąpił mi miejsca. Prawdziwa szkolna dżungla, w
której codziennie każą mi żyć. Mogłem jednak odpuścić sobie ten dzień.
Obijałem się o każdego albo każdy obijał się o mnie - nie potrafiłem
rozróżnić. Ale udało się wydostać z tej gęstwiny ciał; zaraz po tym
zauważyłem Toshiro, stojącego tuż przede mną i rzucającego mi uśmiech
pełen rozbawienia. Żeby spojrzeć mu w oczy musiałem podnieść głowę
znacznie wyżej niż zwykle. Ledwie sięgałam mu do ramienia.
Fuknąłem na niego i zmarszczyłem nos. Jeśli spróbuję w jakikolwiek sposób wyśmiać mój wzrost, to przysięgam, wydrapie mu oczy.
Toshi? Jak z dzieckiem :,>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz