Weszłam do stajni nie zdejmując słuchawek z uszu i skierowałam się do
boksu Hauru. Moje zdziwienie było dość duże, gdy zobaczyłam tam dość
drobnego blondyna. Stał przy wejściu do boksu i najwyraźniej się
zamyślił. Przez chwilę stałam niezdecydowana w miejscu, próbując przemóc
się, aby podejść do chłopaka. W końcu niepewnie zrobiłam kilka kroków
tak, że teraz stałam przed nim.
-Emh… przepraszam… czy mógłbyś… - zaczęłam, oczywiście plącząc się.
-A, tak. Już się przesuwam.-odparł chłopak.-Należysz do klubu jeździeckiego? Jestem Lucas.
-Tak, właśnie idę na zajęcia. – niepewnie weszłam do boksu srokacza, czując na sobie wzrok nowo poznanego chłopaka.
-A twoje imię? – zapytał Lucas, w jego głosie wyczułam małą nutkę niepewności.
-Nikiyame. To jest Hauru, mój koń. – pogłaskałam wałacha po szyi i wyprowadziłam go z boksu.
Lu pokiwał głową i poszedł gdzieś, a ja szybko ogarnęłam Hauru i pospiesznie ruszyłam na zajęcia.
***
-No gdzie są te klucze?! – gorączkowo przeszukiwałam wszystkie (aż dwie)
kieszenie bryczesów, aby zaraz potem chodzić z wzrokiem wbitym w
podłogę stajni. Przecież ja się do pokoju nie dostanę…
Uważnie wypatrywałam na korytarzu czegoś, co chociaż przypominałoby
zawieszkę przyczepioną do kluczy, ale bez skutku. Z westchnieniem
wyprostowałam się i jeszcze raz rozejrzałam, a mój wzrok trafił na
Lucasa.
-Szukasz może tego? – wyciągnął do mnie rękę, w której trzymał moje klucze.
-Ooo, tak. Dziękuję. – wzięłam od niego przedmiot, po czym niepewnie dodałam – Gdzie je znalazłeś?
-Leżały na środku korytarza, więc wziąłem je, bo zobaczyłem, że czegoś szukasz, i pomyślałem, że może zgubiłaś.
-Dzięki jeszcze raz. – mimowolnie spojrzałam na chłopaka, miał zielone oczy.
-Yhym. Nie ma za co. – odpowiedział niezbyt głośno.
W pewnym momencie podszedł do nas chłopak, przerywając tym samym naszą rozmowę, która i tak nie była zbyt rozwinięta.
-Nakarmilibyście konie? Mam naprawdę mało czasu, jeśli to nie problem… - spojrzał na nas błagalnym wzrokiem.
-Nakarmimy. – zgodził się Lu.
-Świetnie – ucieszył się nieznajomy – zaprowadzę was do paszarni.
Szliśmy za chłopakiem, po chwili ten otworzył drzwi prowadzące do
pomieszczenia kryjącego w sobie mnóstwo owsa i różnych mieszanek.
-Macie tu rozpiskę – podał mi kartkę z imionami różnych koni – sypcie tyle, ile jest napisane.
Kiwnęłam głową i oddałam kartkę Lucasowi. Wzięliśmy taczkę z kilkoma
miarkami i ruszyliśmy dać obiad mieszkańcom stajni. Lu prowadził taczkę,
a ja wsypywałam owies do żłobów koni.
-Denry, półtorej miarki… - ciągnął blondyn.
Gdy skończyliśmy karmić konie, przyszło mi coś do głowy. Taczka była pełna do połowy, a my nie mieliśmy gdzie jej schować.
-Lucas… - zaczęłam niepewnie – nie mamy kluczy do paszarni, co z taczką?
Lu? Wreszcie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz