Jeszcze trochę rozmawialiśmy, zanim pielęgniarka wygoniła mnie z pokoju ze słowami, że godziny przyjęć się skończyły.
Kiedy czekałem na windę, myślałem o tym, co powiedział mi Kazuma. Ktoś z Los Angeles chciał go adoptować..? To oznaczało wyjazd, który mu się bardzo wyraźnie nie uśmiechał, a ja szczerze powiedziawszy nie chciałem go widzieć takim wyprutym z radości. Nie wspominając już o tym, że na pewno by mi brakowało tej kupki nieszczęścia, którą naprawdę chciałem chronić.
A co, jeśli ta rodzina okazałaby się dla niego naprawdę dobra..? poczułby się u nich jak w domu, mimo swoich wcześniejszych uprzedzeń?
Nie mógłbym mu tego zabronić, prawda..?
Wszedłem do windy i wcisnąłem guzik parteru, po czym oparłem się o metalową ściankę, zakładając ramiona na piersi.
Równie dobrze mogę poprosić kuzyna żeby poszperał w aktach i dowiedział się czegoś o tych ludziach, a jeśli będą parą szuj, wtedy sam pójdę do tej instytucji..?
Ciężka sprawa, naprawdę...
Pożegnałem się z pielęgniarkami w recepcji, zanim wyszedłem z budynku, a gdy znalazłem się na schodach nagle zorientowałem się, że dotarcie na piechotę do akademika zajmie mi tyle czasu, że do pokoju wejdę w nocy, nie wspominając już o tym, że w ten sposób nie zjem kolacji, a to niezdrowo.
Jedno spojrzenie na komórkę później (w celu upewnienia się, że nie jest na to za późno) i już dzwoniłem do przyjaciela.
Jak można się było tego spodziewać odebrał po trzech sygnałach.
- "Co jest?"
- Masz czas, żeby podskoczyć samochodem do szpitala?
Ton Xaviera natychmiast przerodził się w zmartwiony, więc szybko uspokoiłem go, że to nie ja sobie zrobiłem krzywdę i tylko poszedłem w odwiedziny.
Siedemnaście minut po zakończeniu rozmowy na parking wjechał czarny ford, którego modelu nadal nie znałem, bo nigdy mnie to nie interesowało. Gdy stanął przed schodami, otworzyłem przednie drzwi pasażera, wgramoliłem się do środka i zapiąłem pasy, w czasie gdy Xavier przystanął na wyjeździe z parkingu by zaczekać na odpowiedni moment do włączenia się do ruchu.
- To co się dokładnie stało? - zapytał mnie przyjaciel, wyjeżdżając na główną - Wiem tylko tyle, że wczoraj kogoś zabrała karetka... nawet Op nie ma więcej informacji.
- Kazuma, pierwszak, jest w klubie pływackim i się przyjaźnimy, zasłabł - streściłem.
Chłopak skinął głową i dalej jechaliśmy już w ciszy.
Po dziesięciu minutach jazdy Xav zaparkował na swoim zwyczajowym miejscu na parkingu i oboje udaliśmy się na kolację, bo akurat się zaczęła. Taki przyjaciel z samochodem to istne zbawienie...
Po kolacji, krótkiej próbie w sali muzycznej i wspólnym spędzeniu ostatnich godzin wieczornych z zespołem na rozmowach udałem się do swojego pokoju w akademiku... jeśli miałbym zaadoptować Kazumę, musiałbym wynająć mieszkanie w Tombstown. Z tego co wiedziałem nie były drogie, ale też były trochę dalej od szkoły niż akademik.
Z westchnieniem padłem na twarz na łóżko. Byłem już rozebrany do slipków i luźnej koszulki - gotowy do snu - z tym że... coś ciężko mi było wyłączyć mózg po dzisiejszych rewelacjach.
Kilka godzin przewracałem się z boku na bok, w międzyczasie przeglądając strony internetowe, zanim w końcu udało mi się odlecieć o trzeciej.
Następnego dnia miałem problem ze wstaniem, więc z braku czasu nie poszedłem biegać, a tylko zrobiłem pięćdziesiąt pompek i udałem się na śniadanie, a następnie na zajęcia. Lekcje strasznie mi się dłużyły, ale ostatecznie się skończyły i mogłem resztę dnia spędzić w szpitalu. Zanim jednak wyruszyłem, zahaczył mnie jakiś pierwszak i powiedział, że ma dla Kazumy notatki z lekcji. Nie mam pojęcia skąd wiedział, że się do niego wybierałem, ale był to miły gest, za który podziękowałem i udałem się do szpitala.
Po krótkiej rozmowie z pielęgniarką salową i zapukaniu w drzwi, wszedłem do środka.
- Jak się dzisiaj czujesz? - zapytałem chłopaka, siedzącego na szpitalnym łóżku. Wyglądał znacznie lepiej niż wczoraj, co wziąłem za dobry znak.
Kazuma?
Kiedy czekałem na windę, myślałem o tym, co powiedział mi Kazuma. Ktoś z Los Angeles chciał go adoptować..? To oznaczało wyjazd, który mu się bardzo wyraźnie nie uśmiechał, a ja szczerze powiedziawszy nie chciałem go widzieć takim wyprutym z radości. Nie wspominając już o tym, że na pewno by mi brakowało tej kupki nieszczęścia, którą naprawdę chciałem chronić.
A co, jeśli ta rodzina okazałaby się dla niego naprawdę dobra..? poczułby się u nich jak w domu, mimo swoich wcześniejszych uprzedzeń?
Nie mógłbym mu tego zabronić, prawda..?
Wszedłem do windy i wcisnąłem guzik parteru, po czym oparłem się o metalową ściankę, zakładając ramiona na piersi.
Równie dobrze mogę poprosić kuzyna żeby poszperał w aktach i dowiedział się czegoś o tych ludziach, a jeśli będą parą szuj, wtedy sam pójdę do tej instytucji..?
Ciężka sprawa, naprawdę...
Pożegnałem się z pielęgniarkami w recepcji, zanim wyszedłem z budynku, a gdy znalazłem się na schodach nagle zorientowałem się, że dotarcie na piechotę do akademika zajmie mi tyle czasu, że do pokoju wejdę w nocy, nie wspominając już o tym, że w ten sposób nie zjem kolacji, a to niezdrowo.
Jedno spojrzenie na komórkę później (w celu upewnienia się, że nie jest na to za późno) i już dzwoniłem do przyjaciela.
Jak można się było tego spodziewać odebrał po trzech sygnałach.
- "Co jest?"
- Masz czas, żeby podskoczyć samochodem do szpitala?
Ton Xaviera natychmiast przerodził się w zmartwiony, więc szybko uspokoiłem go, że to nie ja sobie zrobiłem krzywdę i tylko poszedłem w odwiedziny.
Siedemnaście minut po zakończeniu rozmowy na parking wjechał czarny ford, którego modelu nadal nie znałem, bo nigdy mnie to nie interesowało. Gdy stanął przed schodami, otworzyłem przednie drzwi pasażera, wgramoliłem się do środka i zapiąłem pasy, w czasie gdy Xavier przystanął na wyjeździe z parkingu by zaczekać na odpowiedni moment do włączenia się do ruchu.
- To co się dokładnie stało? - zapytał mnie przyjaciel, wyjeżdżając na główną - Wiem tylko tyle, że wczoraj kogoś zabrała karetka... nawet Op nie ma więcej informacji.
- Kazuma, pierwszak, jest w klubie pływackim i się przyjaźnimy, zasłabł - streściłem.
Chłopak skinął głową i dalej jechaliśmy już w ciszy.
Po dziesięciu minutach jazdy Xav zaparkował na swoim zwyczajowym miejscu na parkingu i oboje udaliśmy się na kolację, bo akurat się zaczęła. Taki przyjaciel z samochodem to istne zbawienie...
Po kolacji, krótkiej próbie w sali muzycznej i wspólnym spędzeniu ostatnich godzin wieczornych z zespołem na rozmowach udałem się do swojego pokoju w akademiku... jeśli miałbym zaadoptować Kazumę, musiałbym wynająć mieszkanie w Tombstown. Z tego co wiedziałem nie były drogie, ale też były trochę dalej od szkoły niż akademik.
Z westchnieniem padłem na twarz na łóżko. Byłem już rozebrany do slipków i luźnej koszulki - gotowy do snu - z tym że... coś ciężko mi było wyłączyć mózg po dzisiejszych rewelacjach.
Kilka godzin przewracałem się z boku na bok, w międzyczasie przeglądając strony internetowe, zanim w końcu udało mi się odlecieć o trzeciej.
Następnego dnia miałem problem ze wstaniem, więc z braku czasu nie poszedłem biegać, a tylko zrobiłem pięćdziesiąt pompek i udałem się na śniadanie, a następnie na zajęcia. Lekcje strasznie mi się dłużyły, ale ostatecznie się skończyły i mogłem resztę dnia spędzić w szpitalu. Zanim jednak wyruszyłem, zahaczył mnie jakiś pierwszak i powiedział, że ma dla Kazumy notatki z lekcji. Nie mam pojęcia skąd wiedział, że się do niego wybierałem, ale był to miły gest, za który podziękowałem i udałem się do szpitala.
Po krótkiej rozmowie z pielęgniarką salową i zapukaniu w drzwi, wszedłem do środka.
- Jak się dzisiaj czujesz? - zapytałem chłopaka, siedzącego na szpitalnym łóżku. Wyglądał znacznie lepiej niż wczoraj, co wziąłem za dobry znak.
Kazuma?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz