- N-Nico?
Usłyszałem słodki głos dziewczyny. Nawet nie dam rady opisać jak wielką
ulgę przyniósł mi widok jej otwierających się, zaspanych oczu. Tak
bardzo się o nią bałem. Robiłem co mogłem, żeby tylko uszła z życiem.
Żeby tylko nic jej się nie stało. Oboje ucierpieliśmy ale oboje żyjemy.
To się liczy. Złapałem jej dłoń w obie ręce, po czym ją ucałowałem.
Posłała mi swój obolały uśmiech. Po chwili złapała się drugą ręką w
miejsce postrzelenia. Moje biedactwo.
- P-Przepraszam Nico… To moja wina. Gdybym wtedy ich zobaczyła, udałoby
się nam wcześniej stamtąd pójść, a wtedy obeszłoby się bez tej tragedii.
Nie byłbyś tak okropnie pobity…- w jej oczach zabłyszczały łzy.
‘’Nie przepraszaj. Nawet się nie waż przepraszać. To nie Twoja wina.’’ –
tak chciałem powiedzieć ale byłem za bardzo zaskoczony i zachrypiały,
aby cokolwiek z siebie wykrztusić.
Zaczęła płakać. Przykryła drżącą dłonią usta. Po jej policzkach spływały
potoki łez. Ten widok napawał mnie smutkiem. Dlaczego tak bardzo
obwinia siebie? Bezsensu. Z czasem zacząłem żałować, że zgodziłem się
pójść nad jezioro, czy też w ogóle je jej pokazać. Ale to nie nasza
wina, że akurat tam przesiadywał gang. Nie chcę, żeby brała na klatę to
co się nam stało.
- Przepraszam! Przepraszam! Przepraszam! – krzyczała.
Podniosłem się z wózka i objąłem łkającą. Głaskałem ją po plecach i po
głowie. Zacisnęła pięści na moich plecach i wypłakiwała swoje łzy w moją
szpitalną piżamę.
- Nie obwiniaj się. To nie Twoja wina Sayuri. – szepnąłem.
- Ale gdybym-
Przytknąłem swoje dwa palce do jej warg.
- Przestań. To nie była wina żadnego z nas.
Dziewczyna ponownie wtuliła się w mój tors.
- Panie Nicolay, czas odwiedzin się skończył. – powiedziała pielęgniarka wchodząc do pomieszczenia.
- Wybacz Sonia. Do zobaczenia. – ucałowałem jej czoło.
- Kocham Cię Nicolay. – szepnęła smutno.
- Ja Ciebie też.
Kobieta zawiozła mnie z powrotem do pokoju i pomogła wejść na łóżko.
Podała mi leki i miała zbierać się do wyjścia, ale ją zatrzymałem.
- Czy Sayuri po wyjściu stąd będzie w pełni zdrowa?
- Zobaczymy jak potoczy się leczenie ale są duże szanse, że będzie zdrów
jak ryba. Także nie ma się pan czym przejmować. – uśmiechnęła się i
wyszła.
Zostałem znowu sam na sam z moim śpiącym, czterdziestoletnim współlokatorem. Mam nadzieję, że wszystko się dobrze potoczy.
Zasnąłem.
Sonia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz