sobota, 22 lipca 2017

Od Michaela CD Czeslava

Z ciężko bijącym sercem opuściłem pokój nauczycielski - nie myślałem, że tak gładko pójdzie. Wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu w stronę przyjaciela, kiedy szybkim krokiem pokonywaliśmy kolejne korytarze i schody, by otrzymać ostatni świstek.
- Dobra to jeszcze tylko zaświadczenie, że jesteśmy uczniami akademii i witaj praco!- zawołał blondyn, unosząc zaciśniętą pięść w górę.
- Dobra, dobra, Młody- zaśmiałem się, pacając go lekko w głowę.- Już lepiej nic nie mów, bo zaraz nam meteoryt gotowy spaść na ten sekretariat.
- Panikarz- skomentował Ches, unosząc kąciki warg jeszcze wyżej w górę, co mogło zdawać się jeszcze przed chwilą niemożliwe, biorąc pod uwagę już i tak szeroki wyszczerz, jaki gościł na jego twarzy. Jeden wielki chodzący uśmiech w małym człeczku. Uświadomiłem sobie, że także za to go kocham - jako brata i przyjaciela.
- Kto? Ja?- spojrzałem na chłopaka, udając święte oburzenie.- Wypraszam sobie!
- Nie? A kto wczoraj był na skraju rozpaczy, bo nie mógł znaleźć karmy Immi?
- Ty nie wiesz, jaka ona jest, gdy robi się głodna!- zaprotestowałem żywo, próbując odegnać straszliwe obrazy na samo wspomnienie.- Mówię ci, istny demon w kociej skórze, jakby nie mój aniołek! Wyobraź sobie, śpisz spokojnie, a tu ci nagle jakieś dziwne hałasy...albo budzisz się, chcesz szklankę wody, a tu ci jakiś stwór wyskakuje z błyszczącymi ślepiami i mało o zawał nie przyprawia...
- Zrobiłeś zapasy, prawda?- szepnął, nagle nieco bledszy. Zachichotałem pod nosem, kiwnąwszy głową: doskonale wiedziałem o...powiedzmy, dość ostrożnych relacjach pomiędzy Chesem a Immi.
- Nie mają prawa się skończyć w najbliższym czasie!- zapewniłem go.- O ile potem znowu nie zapomnę!
- Do tego nie dojdzie- zapewnił mnie ze śmiertelną powagą, zaraz jednak obaj parsknęliśmy śmiechem.- Poprzylepiam ci kartki-przypominajki gdzie się będzie dało!
- Liczę na ciebie!- położyłem mu dłoń na ramieniu.- Nie dopuścimy do przebudzenia demona!
I w tej właśnie chwili stanęliśmy pod drzwiami sekretariatu. Biorąc głęboki wdech, rzuciłem Braciszkowi pytające spojrzenie. Ten, w odpowiedzi, wzruszył ramionami i skinął głową w stronę pomieszczenia, a całe jego ciało wręcz krzyczało "A co się martwisz, lecimy!'.
No to zapukałem, a po usłyszeniu energicznego "Proszę!", z rozmachem (może nieco zbyt dużym) otworzyłem drzwi i wszedłem, a tuż za mną przyjaciel.
- Może trochę ciszej, chłopcy?- przywitała nas pani Poots.
- Dzień dobry, przepraszamy- wyrecytowaliśmy równocześnie, a ja możliwie cicho przymknąłem drzwi.
- Nic się nie stało, ale pamiętajcie na przyszłość- odparła, poprawiając okulary i wystukując kilka haseł w stojący obok komputer. Klawisze zaprotestowały z jękiem, ale kobieta najwyraźniej wpisała, co chciała, gdyż po chwili ponownie spojrzała w naszą stronę.- No, z czym przyszliście?
- Bo widzi pani- zacząłem możliwie spokojnym tonem.- No, nam...
- Potrzebne jest zaświadczenie, że jesteśmy uczniami tej Akademii!- wciął się Czes.- Wie pani, do pracy.
- Zamierzacie sobie dorobić?- obrzuciła nas badawczym spojrzeniem.- Jesteście pewni, że nie odbije się to na waszych wynikach w nauce? Z której klasy jesteście?
- IIB, proszę pani- wytłumaczyłem.- Rozmawialiśmy już z panną Sparks, wyraziła zgodę.
- Cóż, w takim razie, niech będzie- westchnęła, po czym kliknęła coś na ekranie.- Ale pamiętajcie, że wasze wyniki pod żadnym pozorem nie mogą się pogorszyć!
- Tak jest, psze pani!- obiecaliśmy chórem.
- Wydrukuję wam to zaraz, więc możecie usiąść i poczekać chwilę- ruchem ręki wskazała na dwa krzesła stojące przy przeciwległej ścianie. Wypełniliśmy polecenie, zajmując miejsca, a ja wykorzystałem chwilę, by przyjrzeć się sekretariatowi, gdzie od jakiegoś czasu już nie byłem. Do tej pory jednak doskonale pamiętałem, gdy, jeszcze jako świeżak dopiero co przyjęty w poczet uczniów Akademii, wszedłem tu po jakieś papiery. Na stoliku obok nadal stała lmpka, która zwróciła moją szczególną uwagę, gdy zawitałem tu po raz pierwszy: wyglądała jakby została stworzona ze skiełek witraża. Przez grube zasłony wpadała tu ograniczona ilość światła słonecznego, przez co wszystko zdawało się tonąć w przytłumionym świetle - nie byłbym w stanie pracować dłużej w takim miejscu, całe moje ciało wołało, bym wyszedł na świeże powietrze już po kilku minutach spędzonych tutaj.
Szczęk drukarki wyrwał mnie z zamyślenia. Przez chwilę sądziłem, że to ostatnie minuty ledwo dychającej i furkoczącej maszyny, ale już po chwili dyrektorka wyjęła z niej dwie kartki. Z jednej z szuflad w biurku wyjęła stempel i postawiła dwie pieczęcie, po czym złożyła na każdym egzemplarzu podpis.
- Jak się nazywacie?- zapytała, odrywając wzrok od kartek.
- Michael Walter Rosenthal.
- I Czeslav Nesladek!
- Bracia M&M- szepnąłem mu do ucha, trącając go lekko ramieniem.
- Się wie!
- Gotowe- dyrektorka wręczyła nam kartki, a ja je odebrałem: wciąż były ciepłe.
- Dziękujemy bardzo, do widzenia!
- Miłego dnia!
Wyszliśmy, a ja, pamiętając o przestrodze, bezszelestnie otworzyłem drzwi. Dopiero gdy je zamykałem, ręka mi się nieco...hm, omsknęła, przez co, zamiast delikatnego przymknięcia, bardziej adekwatnie byłoby uznać, że je z całych sił zatrzasnąłem.
- Aj- mruknąłem.- Wycofujemy się!
Szybkim krokiem wyszliśmy na dziedziniec, skąpany w letnim słońcu.
- To jak? Oświadczenie do odbioru pewnie będzie za jakieś dwadzieścia minut, może coś przekąsimy?

< Braciszku? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Bełt