Z ciężko bijącym sercem opuściłem pokój nauczycielski - nie myślałem, że
tak gładko pójdzie. Wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu w stronę
przyjaciela, kiedy szybkim krokiem pokonywaliśmy kolejne korytarze i
schody, by otrzymać ostatni świstek.
- Dobra to jeszcze tylko zaświadczenie, że jesteśmy uczniami akademii i
witaj praco!- zawołał blondyn, unosząc zaciśniętą pięść w górę.
- Dobra, dobra, Młody- zaśmiałem się, pacając go lekko w głowę.- Już
lepiej nic nie mów, bo zaraz nam meteoryt gotowy spaść na ten
sekretariat.
- Panikarz- skomentował Ches, unosząc kąciki warg jeszcze wyżej w górę,
co mogło zdawać się jeszcze przed chwilą niemożliwe, biorąc pod uwagę
już i tak szeroki wyszczerz, jaki gościł na jego twarzy. Jeden wielki
chodzący uśmiech w małym człeczku. Uświadomiłem sobie, że także za to go
kocham - jako brata i przyjaciela.
- Kto? Ja?- spojrzałem na chłopaka, udając święte oburzenie.- Wypraszam sobie!
- Nie? A kto wczoraj był na skraju rozpaczy, bo nie mógł znaleźć karmy Immi?
- Ty nie wiesz, jaka ona jest, gdy robi się głodna!- zaprotestowałem
żywo, próbując odegnać straszliwe obrazy na samo wspomnienie.- Mówię ci,
istny demon w kociej skórze, jakby nie mój aniołek! Wyobraź sobie,
śpisz spokojnie, a tu ci nagle jakieś dziwne hałasy...albo budzisz się,
chcesz szklankę wody, a tu ci jakiś stwór wyskakuje z błyszczącymi
ślepiami i mało o zawał nie przyprawia...
- Zrobiłeś zapasy, prawda?- szepnął, nagle nieco bledszy. Zachichotałem
pod nosem, kiwnąwszy głową: doskonale wiedziałem o...powiedzmy, dość
ostrożnych relacjach pomiędzy Chesem a Immi.
- Nie mają prawa się skończyć w najbliższym czasie!- zapewniłem go.- O ile potem znowu nie zapomnę!
- Do tego nie dojdzie- zapewnił mnie ze śmiertelną powagą, zaraz jednak
obaj parsknęliśmy śmiechem.- Poprzylepiam ci kartki-przypominajki gdzie
się będzie dało!
- Liczę na ciebie!- położyłem mu dłoń na ramieniu.- Nie dopuścimy do przebudzenia demona!
I w tej właśnie chwili stanęliśmy pod drzwiami sekretariatu. Biorąc
głęboki wdech, rzuciłem Braciszkowi pytające spojrzenie. Ten, w
odpowiedzi, wzruszył ramionami i skinął głową w stronę pomieszczenia, a
całe jego ciało wręcz krzyczało "A co się martwisz, lecimy!'.
No to zapukałem, a po usłyszeniu energicznego "Proszę!", z rozmachem
(może nieco zbyt dużym) otworzyłem drzwi i wszedłem, a tuż za mną
przyjaciel.
- Może trochę ciszej, chłopcy?- przywitała nas pani Poots.
- Dzień dobry, przepraszamy- wyrecytowaliśmy równocześnie, a ja możliwie cicho przymknąłem drzwi.
- Nic się nie stało, ale pamiętajcie na przyszłość- odparła, poprawiając
okulary i wystukując kilka haseł w stojący obok komputer. Klawisze
zaprotestowały z jękiem, ale kobieta najwyraźniej wpisała, co chciała,
gdyż po chwili ponownie spojrzała w naszą stronę.- No, z czym
przyszliście?
- Bo widzi pani- zacząłem możliwie spokojnym tonem.- No, nam...
- Potrzebne jest zaświadczenie, że jesteśmy uczniami tej Akademii!- wciął się Czes.- Wie pani, do pracy.
- Zamierzacie sobie dorobić?- obrzuciła nas badawczym spojrzeniem.-
Jesteście pewni, że nie odbije się to na waszych wynikach w nauce? Z
której klasy jesteście?
- IIB, proszę pani- wytłumaczyłem.- Rozmawialiśmy już z panną Sparks, wyraziła zgodę.
- Cóż, w takim razie, niech będzie- westchnęła, po czym kliknęła coś na
ekranie.- Ale pamiętajcie, że wasze wyniki pod żadnym pozorem nie mogą
się pogorszyć!
- Tak jest, psze pani!- obiecaliśmy chórem.
- Wydrukuję wam to zaraz, więc możecie usiąść i poczekać chwilę- ruchem
ręki wskazała na dwa krzesła stojące przy przeciwległej ścianie.
Wypełniliśmy polecenie, zajmując miejsca, a ja wykorzystałem chwilę, by
przyjrzeć się sekretariatowi, gdzie od jakiegoś czasu już nie byłem. Do
tej pory jednak doskonale pamiętałem, gdy, jeszcze jako świeżak dopiero
co przyjęty w poczet uczniów Akademii, wszedłem tu po jakieś papiery. Na
stoliku obok nadal stała lmpka, która zwróciła moją szczególną uwagę,
gdy zawitałem tu po raz pierwszy: wyglądała jakby została stworzona ze
skiełek witraża. Przez grube zasłony wpadała tu ograniczona ilość
światła słonecznego, przez co wszystko zdawało się tonąć w przytłumionym
świetle - nie byłbym w stanie pracować dłużej w takim miejscu, całe
moje ciało wołało, bym wyszedł na świeże powietrze już po kilku minutach
spędzonych tutaj.
Szczęk drukarki wyrwał mnie z zamyślenia. Przez chwilę sądziłem, że to
ostatnie minuty ledwo dychającej i furkoczącej maszyny, ale już po
chwili dyrektorka wyjęła z niej dwie kartki. Z jednej z szuflad w biurku
wyjęła stempel i postawiła dwie pieczęcie, po czym złożyła na każdym
egzemplarzu podpis.
- Jak się nazywacie?- zapytała, odrywając wzrok od kartek.
- Michael Walter Rosenthal.
- I Czeslav Nesladek!
- Bracia M&M- szepnąłem mu do ucha, trącając go lekko ramieniem.
- Się wie!
- Gotowe- dyrektorka wręczyła nam kartki, a ja je odebrałem: wciąż były ciepłe.
- Dziękujemy bardzo, do widzenia!
- Miłego dnia!
Wyszliśmy, a ja, pamiętając o przestrodze, bezszelestnie otworzyłem
drzwi. Dopiero gdy je zamykałem, ręka mi się nieco...hm, omsknęła, przez
co, zamiast delikatnego przymknięcia, bardziej adekwatnie byłoby uznać,
że je z całych sił zatrzasnąłem.
- Aj- mruknąłem.- Wycofujemy się!
Szybkim krokiem wyszliśmy na dziedziniec, skąpany w letnim słońcu.
- To jak? Oświadczenie do odbioru pewnie będzie za jakieś dwadzieścia minut, może coś przekąsimy?
< Braciszku? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz