Lubiłem wychodzić na dach szkoły. Po raz pierwszy zaprowadził mnie tu
Ches, podajże jakiś miesiąc temu - z typowym wyszczerzem colomaniaka
zapowiedział pewnego wieczoru, że chce mi coś pokazać. Wówczas jeszcze
przekonany, że chodzi o jakąś przecenę coli albo frisbee, ewentualnie
jakiś ewenement typu różowe bokserki w owieczki lub nowy smak lodów,
długo jeszcze nie mogłem znaleźć słów, gdy tak staliśmy razem na
krawędzi budynku, obserwując nocne życie miasteczka - lampy uliczne
żarzące się ciepłym, miłym blaskiem, luzie wielkości mrówek wracający do
domu, neonowe szyldy sklepów. Z wysoka to wszystko stawało się zupełnie
inne, jakby nieznane. Kiedy tak sobie siedziałem na dachu, często
wracałem myślami do domu rodzinnego w Niemczech - tam również wspinałem
się nie raz i nie dwa na stodołę lub dom, by poobserwować z góry wieś
lub po prostu niebo, czyste i błękitne jak łza.
- ...i właśnie wtedy on wparował do pokoju i krzyknął "Cola albo
spodnie!"- relacjonowałem Miyako, która co jakiś czas przytakiwała,
najwyraźniej senna. Ciekaw byłem, czy dotrzymała naszej obietnicy, ale
wolałem poczekać, czy sama aby nie zacznie tematu.- A ja akurat
trzymałem pistolet na wodę, który wygrzebałem nie wiadomo skąd, więc...
hej, jesteś?
Nie usłyszawszy odpowiedzi, pomachałem dłonią przed twarzą dziewczyny.
Ta jednak, wygodnie oparta plecami o ścianę przy drzwiach, wydała z
siebie tylko przeciągłe, cichutkie westchnięcie - podobnie robiła Mariś,
gdy zasypiała przed telewizorem podczas oglądania bajek, gdy była
młodsza. Przez chwilę ogarnęła mnie ochota, by poczochrać lekko głowę
dziewczyny, jak często robiłem z włosami siostry, gdy ta zasypiała, ale
się powstrzymałem. Zamiast tego, sam wygodnie położyłem się na dachu i
przymknąłem oczy, nasłuchując dźwięku dzwonka. Skoro to długa przerwa,
mieliśmy trochę czasu na drzemkę. A skoro blondynka najprawdopodobniej
zarwała nockę lub przynajmniej sporą jej część, powinna mieć choć te
dwadzieścia minut snu. Z mocnym postanowieniem, że za dziesięć minut
wstanę i będę pilnował czasu, sam przymknąłem oczy, słuchając miarowego
oddechu Miyako i szumu wiatru, cicho przemykającego się przez
ogrodzenie, aż dotarł do nas. Kiedy tak mierzwił moje włosy, zmieniając
je w jeszcze większą szopę, miałem wrażenie, że tuż obok siedzi Mariś.
Jak ja za nią tęskniłem!
***
Otworzyłem wolno oczy, zastanawiając się, co takiego mnie przebudziło.
Po chwili jednak do moich uszu dotarły dźwięki dobrze znanej mi melodii -
charakterystyczny dzwonek telefonu, który przypisałem do kontaktu
Chesa. Jedna z pierwszych piosenek z Rasputinem czy kimś tam, jaką mi
pokazał. Leniwie zacząłem gmerać po kieszeniach plecaka, szukając
komórki. Po chwili wyciągnąłem ją, a dzwonek, już nie tłumiony
materiałem, książkami i innymi takimi, grał już sobie na całego.
Wcisnąłem lekko zieloną słuchawkę, przykładając aparat do ucha. Z
głośników popłynął wesoły głos chłopaka, który jak zwykle pogodnie o
czymś trajkotał.
- Hejo, Młody, co jest?- mruknąłem, przecierając zaspane oczy.- Tylko nie mów, że znowu wywaliłeś klucz do pokoju w krzaki...
- Mówiłem, to wtedy to nie była moja wina, sam pofrunął!- zaprotestował
żywo, a w tle usłyszałem syk otwieranej puszki i bulgoczący napój.-
Ważniejsza sprawa, gdzie jesteś? Jak mogłeś się urwać bez swojego
ukochanego braciszka, co?
- To tylko przerwa- odparłem, marszcząc brwi.- Poszedłem z koleżanką na
dach. A że ty akurat gdzieś wyskoczyłeś, to już twoja wina.
- Aha, tracisz poczucie czasu! I kto tu niby nie kontaktuje? Nie było cię na matmie!
- Kurna, zasnąłem!- westchnąłem z rezygnacją, opierając kark o zimną ścianę.- Robiłeś notatki, mam nadzieję?
- Przecież wiesz, że jestem najpilniejszym uczniem w akademii, wagarowiczu jeden!
- Tak, tak, kujonku- potaknąłem, a po drugiej stronie rozległ się śmiech.- Dobra, to ja zaraz zejdę. Co mamy teraz?
- Angielski, jeszcze osiem...wróć, siedem minut przerwy. Zdążysz czy mam
wymyślać jakąś historyjkę, że mój drogi braciszek aktualnie ratuje
świat?
- Wolę nawet nie myśleć, jaki kit wcisnąłeś Clover... Właśnie, co jej powiedziałeś?
- Masz poważne problemy decyzyjne! Że z powodu pewnej kobiecej przypadłości nie mogłeś przyjść, ale...
- Ches!
- Nie no, coś tam, że ci żarcie zaszkodziło. Masz po prostu nadrobić
materiał. Aha, no i kazała przypomnieć o tamtej klasówce, co miałeś
poprawić, żeby sobie ocenę podwyższyć...
- Aaa, logarytmy- pokiwałem głową.- Dobra, to usiądę do tego pod wieczór. Mogę na ciebie liczyć, nie?
- Jak na bułkę z pasztetem!- potwierdził.- Dobra, mierzę ci czas, bądź zaraz dzwonek, nara!
- Zaraz będę- obiecałem, rozłączając się. Schowałem komórkę do plecaka,
który to zarzuciłem sobie na plecy, po czym podszedłem do dziewczyny,
lekko trącając ją w ramię. Zastanawiałem się, jak ją w miarę możliwości
delikatnie obudzić.
- Miyako, pobudka!- mruknąłem, szturchając ją palcem.- Przysnęliśmy trochę, słonko wysoko, trzeba wstawać!
< Miyako? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz