Muszę przyznać - cała ta robota z projektowaniem stron internetowych
była dość interesująca. Przypominała nieco malowanie obrazów, z tą
różnicą, że tu akurat było po prostu więcej opcji. Skojarzyło mi się to z
mieszaniem różnych stylów - na przykład impresjonizmu z klasycyzmem czy
też akwarele i kredki świecowe. Przez kilka miesięcy, eksperymentowałem
z tym dość sporo - zazwyczaj, szczególnie na początku, efekty były
raczej marne, ale z czasem uczyłem się, co z czym najlepiej łączyć.
Tutaj zaś raz trzeba było znaleźć jakieś dodatki, innym razem dopasować
kolory czy wymyślić nazwę - podobieństw od groma, prawda? W pewnym
sensie żałowałem, że nie mogę dotknąć ekranu pędzlem i tworzyć wszystko w
taki sposób. Obstawiałem jednak, że, po pierwsze, nic z tego na pewno
nie wyjdzie, a po drugie, Miyako raczej nie będzie zbyt zadowolone ze
zniszczenia komputera. Zresztą, co miałbym malować? Pomimo tak wielu
wspólnych cech, różnic dzielących projektowanie stron od tradycyjnego
malowania było dość sporo. Co nie zmienia faktu, że obie te rzeczy były
świetną zabawą.
Kiedy już mieliśmy zabrać się za aplikację mobilną, dziewczyna jednak
spojrzała przez ramię na zegar - tradycyjną, niewielką tarczę, jaką
często można spotkać w salach lekcyjnych czy też biurowych. Najwyraźniej
też zmieniła plany, gdyż jej dłoń ześlizgnęła się płynnie z myszki i
spoczęła na jej kolanie, a palec wskazujący zaczął wystukiwać rytm na
nieznany mi takt.
- Jesteś może głodny?- zapytała, biorąc głębszy wdech.- Wiesz, jakby nie
było, to zbliża się pora na kolację. Nie chce, żebyś wyszedł stąd
głodny po tym, jak tak bardzo mi pomogłeś... Możemy coś zamówić, albo
zrobić jakieś kanapki. Wiesz, moglibyśmy również coś ugotować, ale
rozbolałby ciebie tylko brzuch.
Nasunęła z powrotem okulary na nos, patrząc na mnie badawczo spod
szkiełek w czarnych oprawkach. Przez chwilę milczałem, zastanawiając
się, co można by odpowiedzieć. Czas na kolację zdecydowanie nadszedł -
kiedy już to sobie uświadomiłem, mój żołądek zaczął głośno domagać się
swoich praw. Ciekawe, dlaczego nie wspomniała o stołówce. Może dzisiaj
podawali coś, za czym akurat nie przepadała? Ewentualnie mogła po prostu
chcieć zostać w pokoju, czemu się nie dziwiłem, poznając już jej
pracowity charakter.
- Masz tu kuchenkę czy coś?- zapytałem, unosząc z zaskoczeniem brew.
- Jakoś tak wyszło. Na pewno chcesz podjąć się ryzyka?- wskazała ruchem
głowy na małe pomieszczenie obok, a ja dopiero dostrzegłem tam coś na
wzór maleńkiej kuchni. No, co jak co, niezłe wyposażenie tu ma!
- No jasne!- potwierdziłem, unosząc kciuk w górę.- Dawno niczego nie
przygotowywałem. Moje umiejętności kulinarne nie są może zniewalające,
ale naleśniki wychodzą mi całkiem przyzwoicie.
- Wiesz, jak coś, to przecież...
- Jak będziesz się bała, że jednak zatrute, sprowadzimy Czesia, zje
pierwszy- dostrzegając pytające spojrzenie dziewczyny, zaraz jej
wytłumaczyłem, o kim mowa.- Mój...hm, młodszy braciszek!
- Narazisz rodzeństwo na coś takiego?- zaśmiała się, potrząsając z niedowierzaniem głową.
- Aj tam- machnąłem ręką.- Gdyby była to Mariś, mowy by nie było. Ona to
dopiero kruszyna. Ale wracając! Masz wszystkie składniki? Wiesz, w
sensie jajka, mleko, mąkę i tak dalej?
- Raczej tak, sprawdzę zaraz- stwierdziła, po czym wstała i zaczęła
myszkować między szafkami. Kiedy coś znajdowała, stawiała ową rzecz na
blacie.
- Brakuje mleka- przypomniałem, gdy już się wyprostowała.
- Chyba zabrakło- mruknęła przepraszająco.
- Ja ostatnio kupowałem, na zapas. Mam kotkę w pokoju. Wpadniemy na
chwilę i zobaczymy, czy jeszcze jest. Czesio może nie wypił. A jak coś,
to raz dwa do sklepu albo coś innego się wymyśli. Co ty na to?
< Miyako? Robimy naleśniki? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz