poniedziałek, 10 lipca 2017

Od Mackenzie CD Collina

- Czy ja się nie przesłyszałam? Idę na lody ze swym oficjalnie, nieoficjalnym udawanym chłopakiem? - spytałam, przechylając głowę lekko na bok.
- Tak? - chyba nie bardzo rozumiał, co powiedziałam.
- Ekstra… - rzuciłam i ruszyłam w stronę bramy. - Prowadź zatem.
- Czekaj, co?! - zawołał, doganiając mnie. - Miałem wrażenie, że wybitnie cię to irytowało.
- Zrozumiesz w swoim czasie. - wzruszyłam ramionami, ale wyraz twarzy Collina praktycznie się nie zmienił. Jednak o nic więcej nie pytał. Po drodze opowiadał mi dużo o szkole, jej historii, życiu towarzyskim, klubach i kółkach… Chyba najbardziej lubił sport, bo o Szkolnym Kole Sportowym rozgadał się najbardziej.
- Sam też do niego należysz? Chodzisz na SKS? - spytałam nagle, wyrywając go najwyraźniej z jakiejś sportowej opowieści.
- Słucham? - ocknął się, a w jego o czach dostrzegłam dezorientację.
- Pytałam o kluby, do których należysz. - odparłam spokojnie.
- Do Szkolnego Klubu Sportowego, ale czasem wpadam też na kółko chemiczne. A ty?
- Chcę przychodzić na SKS, ale cóż… - wyciągnęłam z kieszeni inhalator i użyłam go. - cholerna astma pokrzyżowała nieco moje plany. - przed nami było widać pierwsze budynki, a po kilku metrach całkiem wyszliśmy z parku.
- Mowa o jakichś konkretnych planach, czy ogólnie o ograniczeniu uprawiania sportu?
- Moje predyspozycje były raczej wszechstronne, więc trudno mówić o nie wiadomo jakich planach. Piłka nożna, siatkówka, motocross, snowboard, łucznictwo, boks, sztuki walki, gimnastyka artystyczna… - wyliczałam na palcach. - Innymi słowy ta cholerna astma mnie ogranicza. Czasem czuję się jak niepełnosprawna, ale to – tu wskazałam na inhalator. - jest niczym w porównaniu do problemów ludzi, którzy rzeczywiście zaliczają się do tego grona. Ja pierdolę, ale ze mnie egoistka… - fuknęłam, bardzo na siebie zła i zamilkłam. Także Collin nie drążył tematu, bo dotarliśmy na miejsce. Bardzo ładnie urządzona, raczej stosunkowo nowa Lodziarnia „lodowa”. Gentleman nazwiskiem Conner, jak na mężczyznę swego pokroju przystało, otworzył przede mną drzwi. Popatrzyłam na niego z lekko zażenowaną miną, a lewą brew uniosłam w górę.
- Anglik z krwi i kości. - rzuciłam z ledwo wyczuwalnym uznaniem i minęłam chłopaka.
- Skąd ty…? - momentalnie stał przy ladzie, obok mnie.
- Zgadywałam. - wzruszyłam ramionami. - Dobre maniery, nieco wyczuwalny akcent, płynny angielski, a nawet typ urody. Pasowało mi. - odparłam i wróciłam do wyboru smaku gałek. Wzięłam dwie – truskawkę i malinę w rożku, po czym zajęłam wolne miejsce przy stoliku. Po kilku minutach dołączył do mnie Collin i usiadł naprzeciwko.
- Moja kolej! - oznajmił lustrując mnie wzrokiem.
- Powodzenia, choć wątpię, abyś odgadł. Tylko nie wymieniaj wszystkich narodowości, jak leci.
- Laponia, Grenlandia albo Alaska. Te białe włosy mają jakieś znaczenie… - przybrał pozę myśliciela.
- Jesteś bardzo blisko. - pokiwałam głową z sarkastycznym wyrazem twarzy.
- Ej! Przecież się staram! - skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Chwilę poudawał obrażonego, po czym szybko wrócił do swoich lodów. Nim się zorientowałam z deseru Collina nic nie zostało. Patrzyłam ze zdziwieniem to na niego, to na swoją zaczętą porcję.
- Talent! - wyszczerzył się. - A teraz proszę wybaczyć, panienko Grant, udam się umyć ręce.
- Proszę uprzejmie, paniczu Conner. Z radością dokończę ten posiłek w ciszy i samotności. - mruknęłam bardziej do siebie, niż do niego. Przez cały nasz pobyt w lodziarni Collin zasłaniał mi widok za oknem. Wreszcie widziałam, co dzieje się przed budynkiem i… szybko tego pożałowałam. Stał tam bowiem Scott wraz zresztą paczki.
- Cholera… oby mnie nie… - za późno. Zobaczyli mnie i weszli do środka. Zrezygnowana położyłam głowę na blacie stolika.
- Cześć, Beast! - usłyszałam znajomy, męski głos. Przysiedli się, ale wciąż nie podnosiłam głowy.
- Fajnie witasz swoich kumpli, naprawdę! - odezwał się inny, także znajomy i należący do mężczyzny, ale teatralnie oburzony głos. Już zdążyłam zapomnieć, że Tom jest niespełnionym aktorem. Zdążyłam też zapomnieć, jak bardzo potrafią być irytujący.
- To zabawne, że akurat gdy pragnę ciszy i spokoju, pojawia się zgraja wrzeszczących i wkurzających orangutanów-mechaników. - mruknęłam, spoglądając wreszcie na nich.
- Zapomniałaś dodać, że jesteśmy niespełnionymi w zawodzie duszami artystycznymi. - zauważył Casper.
- A ty zapomniałeś, że nasza Mack jest kochana i życzy nam jak najlepiej, a co za tym idzie nie ma w naturze dobijania leżącego. - odparł mój ulubiony kuzyn, Scott.
- Czegóż tu szuka to wdzięczne stado niewychowanych pawianów? - spytałam, siadając głębiej w fotelu.
- Czekamy na James’a. Do tej pory nie wrócił z nocnej zmiany za barem. Martwimy się. - oparł Louis. Jedyny, którego naprawdę szanowałam za własne zdanie. Jak zwykle, dostał za taką odpowiedź po głowie od Tom’a, ale przynajmniej mówił krótko, w prost i na temat.
- Rozumiem, że po imprezie organizowanej przez klub, Jamie sam zorganizował sobie drugą?
- Wiesz, jaki on jest… - westchnął Casper.
- Ja ci chyba tu tylko zawadzamy, co? - usłyszałam za plecami głos Collina.
- Ojojoj! I teraz wszystko jasne! To dlatego tak nas stąd wyrzucałaś! - wyszczerzył się Tom.
- Kuzynko, muszę ci pogratulować szybkiego zaaklimatyzowania się! To dla ciebie nietypowe!
- Tłumaczą się tylko winni, Scott. - wzruszyłam ramionami. - Nie będę ośmieszać ciebie, ani żadnego z chłopaków, wypominając porażki z przeszłości. To nie daje mi satysfakcji, więc szkoda mi marnować na to czas i powietrze. - fuknęłam i wstałam z miejsca. Lou wyciągnął dłonie na boki, prawą w stronę Tom’a, a lewą w stronę Casper’a. Po chwili każdy z nich wręczył mu po pięć funtów. Pokręciłam głową z politowaniem na widok min tamtej dwójki.
- Obstawiłem, że przy najbliższym spotkaniu dowalisz swojemu kuzynowi. - wzruszył ramionami blondyn. Uśmiechnęłam się lekko i wyszłam z lodziarni, a za mną Collin.
- Może teraz choć częściowo zrozumiesz, dlaczego w klasie zareagowałam zażenowaniem, a na dziedzińcu niemal całkiem odwrotnie. - rzuciłam do chłopaka, jednak na jego twarzy znów gościło zdziwienie i dezorientacja. Westchnęłam cicho. - Wszystko dzięki tej bandzie kretynów. Dławione dusze artystyczne i ogromne, niewykorzystane talenty. Całkiem dobrzy i przesympatyczni chłopcy, tylko specyficzni, inni. Nie zdołam zliczyć, ile razy udawałam dziewczynę któregoś z nich. Kurde, na ilu balach i dyskotekach ja byłam. - gdy znów sobie to przypomniałam, po raz kolejny uznałam to za głupie. - Z jednej strony żałuję i nie wspominam tego dobrze, ale kilka razy zadziałało. Zażenowanie nieplanowaną powtórką z rozrywki i pogodzenie się z sytuacją, spowodowane przyzwyczajeniem z przeszłości. - wzruszyłam ramionami. - To dokąd teraz? Gdziekolwiek, byle z daleka od moich kochanych mechaników. Na dzisiaj mam ich dosyć.

Collin? (Wybacz, że tyle to zajęło)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Theme by Bełt